MELODIA cz.5 - ostatnia
Zjechałem na bok i zatrzymałem się z piskiem opon, pozwalając by wielka machina śmierci przejechała obok i zniknęła jak cała iluzja. Stanęliśmy na placu świętego Marka. Jedyny samochód w tym miejscu. Zaciemniłem szyby i podtrzymałem iluzję auta. W absolutnym milczeniu.
Rozpłakała się. Cichym, rozdzierającym serce szlochem. A ja myślałem o dwojgu niemieckich turystach, by zagłuszyć w sobie współczucie do niej.
Milczałem, dopóki się nie uspokoiła, nie chcąc robić w jej stronę nawet jednego pojednawczego gestu. Nie czułem by na to zasługiwała. Myślałem o wszystkich jej ofiarach i ich bolesnym konaniu. O tym co chciała zrobić mnie. I nie czułem nawet cienia zrozumienia.
- Jean – odezwała się cicho, gdy wreszcie przestała płakać – Usuń tę iluzję – wskazała samochód, opacznie widocznie rozumiejąc powody, dla których go wciąż utrzymywałem – Ona cię wykańcza. Widzę to.
- Nie twoja sprawa! – warknąłem.
- I co teraz?
- Jedziemy na policję – odparłem spokojnie.
Spojrzała na mnie z niedowierzaniem.
A potem zaatakowała, lecz na to byłem gotowy. Auto ruszyło z piskiem opon, szarpiąc nią gwałtownie. Nie dosięgła mnie. Nie za pierwszym razem. Za drugim uderzyła mnie w głowę i otworzyła drzwiczki.
Uciekła.
Rozwiałem iluzję i pobiegłem za nią, ale szybko musiałem dać za wygraną. Byłem wyczerpany. Nie miałem siły by biec. W tym stanie użycie daru groziło mi niemal śmiercią.
A jednak postanowiłem, że tym razem nie wypuszczę jej z rąk.