Malowana lala
- Boję się – wyznała, kiedy późnym wieczorem leżały pod sztywno wykrochmaloną pościelą i wsłuchiwały się w szum deszczu za oknem.
- Czego? - zapytała Kalina, odnajdując pod kołdrą dłoń przyjaciółki i mocno ją ściskając.
- Sama nie wiem. Chyba spotkania z tym człowiekiem. Tego, co mi powie.
- Podpytałam nieco naszą gospodynię – wyznała Kalina. - Twój ojciec nigdy się nie ożenił. Jest geologiem, czy kimś takim.
- Studiował geodezję - wtrąciła Mirka
- Więc pewnie jest geodetą. Pokłócił się z matką niemal trzydzieści lat temu. Wiesz, co to oznacza?
- Domyślam się. Poróżnili się, kiedy opuścił moją matkę i mnie.
- Tak myślę. - skinęła głową Kalina – Jeśli nie chcesz, nie musimy tam iść. Wcale nie musisz z nim rozmawiać. Możemy z samego rana wyruszyć do Krakowa.
Na chwilę zapadła pełna zamyślenia cisza.
- Nie. - powiedziała twardo Mirka – Skoro przebyłam tak długą drogę, doprowadzę to do końca.
Kalina uśmiechnęła się pod nosem i mocno uściskała przyjaciółkę. Wiedziała, że Mirka nie mówi jedynie o ciężkiej podróży do sudeckiej wsi...
Ranek powitał je słońcem nieśmiało wyglądającym zza chmur i mgłą unoszącą się nad łąką. Otworzyły szeroko okno i na zmianę przepychały się do parapetu, by zaczerpnąć rześkiego powietrza. Chwilę później do ich drzwi zastukała gospodyni.
- Zapraszam na śniadanie – zawołała wesoło.
Piły kawę w szklankach z koszyczkami i pałaszowały domowe drożdżówki z rodzynkami. Przez myśl Kaliny przemknęło że czuje się jak na wakacjach u babci. Zupełnie, jakby miała siedem, a nie dwadzieścia siedem lat. Czuła łaskotanie w dole brzucha. Osobiście przeżywała rodzinne zawirowania Mirki.
Tymczasem sama zainteresowana wyglądała zaskakująco spokojnie.
- Gdzie ten domek? - zapytała, kiedy pomogły już gospodyni pozmywać naczynia po śniadaniu i zasiadły na stopniach drewnianego ganku. Kobieta łuskała żółty groszek, szybkim i zwinnym ruchem wykręconych palców. Podniosła głowę i wskazała porastający wzgórze las.