Malarz
To co tym razem proponuję to opowieść o człowieku. Może ktoś powiedzieć, że bycie człowiekiem to coś, co każdy zna namacalnie, wielozmysłowo i szkoda czasu na babranie się w czyichś doświadczeniach z tym związanych, bo ma dość własnych. Ja należę do tych, co to lubią się jednak babrać, więc… jak uważacie. Bohater tego opowiadania jest artystą. Popadł sobie w dołek egzystencjalny. Coś się skończyło, coś ważnego runęło, a on potrzebuje wybrnąć, ale wydaje mu się, że kompletnie nie ma siły, ani możliwości. Czasami tak bywa.
To był już kolejny wieczór bez poczucia nadziei i sensu. Siedział w fotelu przy biurku raz za razem głęboko zaciągając się papierosem. Dym wnikał do płuc, głęboko. Zatrzymywał go tam nieświadomie drżącymi emocjami powtarzając – cicho, uspokój się. Zaciągał się mętnym, zaszklonym wzrokiem wodząc po półmroku pomieszczenia, które w tym momencie i tak było poza nim. Gorycz pęczniejącą pestką gniotła w przełyku, a łzy – niechciana i znienawidzona oznaka słabości nachalnie pchały się do oczu. Zaciągnął się po raz kolejny, przymknął powieki – popieprzony świat, cholerne życie, same przeklęte niewiadome. Niedopałek wyciągnięty do cna sparzył mu dla otrzeźwienia palce, przeklął łamiącym się ku swej irytacji głosem.
- Psia krew. – Wgniótł papieros w popielniczkę. – Kurwa mać. – Powtórzył, a łza ta niechciana, wredna, nieproszona wytoczyła się spod powiek na policzek. Niech ją szlag. Nie ocierał. W końcu i tak nikt nie widział. Drżącą ręką zaczął szukać paczki z papierosami. Po chwili wymacał w wewnętrznej kieszeni koszuli. Sięgnął niemal lubieżnie. Zaczął potrząsać, potem ściskać – skończyły się. Zapalił lampkę na zagraconym biurku – nieumyte szklanki, opakowania po pizzy z trzech dni, pędzle, kubełki na wodę zabrudzone na różnokolorowo. Wszystko wymieszane jak padło. Otarł pośpiesznie łzę, zaczął przeszukiwać bałagan. Odgarnął zbyt długie włosy spadające na czoło. Wziął pustą paczkę. Sprawdził jeszcze raz. Pusta. Przeczytał napis. – palenie tytoniu zabija.
- Obiecanki cacanki, kurwa mać. – burknął do siebie i cisnął paczką w piętrzący się bałagan. Wstał z miejsca by chwycić kurtkę i wyjść po nowe zaopatrzenie. Twarz jeszcze nie stara, ale ukryta pod kilkudniowym zarostem, sylwetka ginąca w luźnej koszuli zarzuconej bez zapinania na podkoszulek. W mieszkaniu w ogólnym bałaganie rozstawione sztalugi z płótnami. Meble – poza sofą zarzuconą bezładnie kocem i poduszką, ławą zakrytą śmieciami najróżniejszej natury jeszcze kilka szafek powciskanych w kąty. W półmroku wyglądały mniej rażąco. Gdzieś zadzwonił telefon.
- Pocałuj mnie w dupę – powiedział nie wiadomo czy to do dźwięku, czy do interesanta, który śmie mu zawracać głowę. Szukał teraz w swoim bałaganie portfela, lecz telefon dzwonił natarczywie. – Co za bydle nachalne – skierował się w końcu w stronę dźwięku i wygrzebawszy spod stosu rupieci komórkę spojrzał na wyświetlacz. – Galeria. No proszę. – Odebrał – Czego tam? – spytał krótko i oschle… - Za pięć tysięcy? Z siedmiu na pięć? Niech się pocałują… nie powiem gdzie. Jak będzie pani miała poważne propozycje to proszę dać znać… Do usłyszenia – odłożył słuchawkę – Degustatorzy sztuki pies ich lizał. Producenci kiełbas i hodowcy wyszukanych pleśni na ekstrawagancko nazwanych serach, którym się wydaje, że kreować modę na malarstwo mogą, bo kasę mają. Niech ich wszystkich szlag… Zamilkł na chwilę, bo w tym momencie pożałował. Pięć tysięcy to jednak była konkretna kasa, a zaczynało być u niego z tym już krucho.
- Niech to wszyscy diabli!!! – wrzasnął w drżenie wprowadzając nieumyte szklanki na biurku, po czym cisnął telefonem, a następnie zaczął rzucać czym popadnie i gdzie popadnie. Zwalił cały bałagan z biurka, poprzewracał sztalugi i dopiero zatrzymał się na obrazie, który chwycił w gniewie – portret kobiety – dopieszczony w każdym szczególe. Spojrzał i przełknął połowę łez blokujących przełyk. Oparł na nim czoło. Gdyby mogła tu być. Poczuć znów jej gorące usta na swoich, dotknąć jej skóry, usłyszeć śmiech, wpleść palce w jej włosy, opleść się zapachem i wniknąć, przeniknąć, zapaść się raz na zawsze. Tylko, że ona już była z innym. Sam do tego doprowadził. Za mało jej okazywał uczuć, za mało czasu poświęcał, nie chciał się zaangażować. Nie był gotowy na rodzinę, a ona chciała dzieci. Od dawna mu o tym mówiła, a on. Co za szaleństwo?. On i dzieci? On sam siebie z trudem ogarniał. On i dzieci…??? Nie ważne. Teraz była z innym. Mieli się pobrać, mieć dzieci… Nie z nim tylko z tym weterynarzem pożal się Boże. Z tym… był zdecydowanie lepszy. Na pewno mógł jej dać więcej, lepiej się o nią zatroszczyć…
Usiadł z portretem w ręku pośród swego bałaganu, oparł na nim głowę, a te bezczelne, wredne krople bezsilności i słabości znów bezlitośnie, jak potok… Zupełnie miały gdzieś to, że nie chce.