Makabreska (+18)
zego!?
- Ja chciałam tylko mieć coś nowego... jakąś rzecz, która byłaby tylko moja... czegoś, czego nikt
przede mną nie używał... miałam dość ubierania się w szmateksie... czułam się poniżona patrząc jak
moje koleżanki mają normalnych facetów, którzy zamiast tkwić w martwym punkcie robili cokolwiek,
łapali każdą możliwą robotę – żeby dać możliwość oszczędzenia kilku groszy swojej kobiecie, żeby
mogła raz na jakiś czas coś sobie kupić, zabawić się... chciałam normalności...
- Więc gdy nadarzyła się okazja, skorzystałaś z niej...
- Na Internecie znalazłam ogłoszenie...
- Kurwa! Na Internecie!? Przecież to mógł być jakiś psychol! Morderca! Przez Internet!? Nie mogę
uwierzyć...
- Ale teraz, gdy już wiesz...
- Wypierdalaj!
- Co!? Ale-
- Wypierdalaj, powiedziałem! Nie chcę cię więcej oglądać! Rzygać mi się chce jak na ciebie patrzę!
- Ale dziecko...
- Nie wiem czy to moje dziecko! Skąd mam mieć pewność! Zażądam testów na ojcostwo... a potem zobaczymy się w sądzie. Jak mi wpierdolą alimenty, to trudno, mam to w dupie...
Płacz. Wybiegła.
To już koniec.
Definitywnie i ostatecznie.
Nie obchodzi mnie co zrobi.
Nic mnie już nie obchodzi.
Telefon.
- Tichy. Dzisiaj w „Podziemiu”. O dwudziestej. Tak. Chcę się naprać do nieprzytomności. Tak. Źle. Bardzo źle.
Podziemie
Godzina dwudziesta. Podziemie. Wszystko w normie. W najlepszym porządku, ustalonym przez jakąś najwyższą Siłę. Gwiazdy świecą, ktoś w zaułku obrywa po zębach, dzieci grzecznie żłopią wino na ławce w parku, żebracy zaczepiają ludzi przy dworcu, Suchy pije swoje szóste piwo, a Student gra w szachy z czarnowłosą barmanką. Tragedie tragediami, a Świat nadal działa jak dawniej. Ta Siła musi być naprawdę potężna skoro utrzymuje to wszystko w ryzach.
Wchodzi Tichy z torbą na plecach i rozwiewa moje myśli. Teraz liczy się tylko alkohol i dobra zabawa. Trzeba zapomnieć. Wiem, że mi się nie uda, ale warto spróbować.
- Za co teraz pijemy? – zagadnął Tichy przy trzecim kuflu.
- Nie wiem... za szczęście w miłości... najlepiej czyjeś...
- Cholera stary! Powiesz wreszcie o co lata?!
- Nie chcę Cię tym obarczać...
- Przestań już z tym! Znowu gadka szmatka o tym jak to tylko chcesz się napić, a nie dzielić problemami? – miał rację... komu innemu miałbym się zwierzyć z tego co mnie gryzie...
- Tichy... Z Jolą się rozstałem... Ten wybór, o którym mówiłem... mogłem coś przemilczeć, uznać za
niebyłe, ale postanowiłem inaczej... nie wiem, czy postąpiłem słusznie... ale to boli...
- Wiesz, wprawdzie jej nie znałem, ale powiem jedno – żadna nie jest warta naszego żalu!
- Jest w ciąży.
Powtórka z porannego milczenia.
- O kurwa.
Podsumowanie Tichego było całkiem na miejscu.
- Tichy... dość o tym na dziś... chcę się porządnie nawalić.
Jak zostało powiedziane, tak też zostało zrobione. Tichy był zbyt pijany żeby wrócić do domu o własnych siłach. Ja z kolei, byłem zbyt pijany żeby ciągnąć Tichego po prostej linii. W jakiś cudowny sposób dobrnęliśmy bez szwanku na moje mieszkanie. Ja i mój nowy najlepszy przyjaciel.
- Mariusz – zaczął z pijacką manierą Tichy – choź tu...
- Co chcesz Szichy?
- No choź Mariusz! Pokasze si soś!
Jak ja nie znoszę tego stanu. Nie znoszę być tak pijany. Nawet gdy wydaje mi się, że wymawiam słowa poprawnie – bełkoczę. Moje myśli płyną normalnym, a może nawet przyspieszonym tokiem, a ja nie jestem w stanie przełożyć ich na logicznie brzmiącą ludzką mowę.
- Szichy, co ty?!
- Cicho! – wyciągnął ze swojej torby laptopa
- Skąd masz forsę na tachie cacko? – spytałem.
- Siii! Mam... hep... i jusz. Patr-hep-pat