Mag z mglistej góry
– Powiedziałeś, że byłeś niedźwiedziem; to z reguły parszywe stwory, ale nie są takie złe – stwierdził Wilk mrużąc przy tym jedno oko. – Ja owszem, byłem zły i nie ukrywam, jestem dalej, ale nie to jest moją bolączką; ową spowodował oczywiście ów Mag, który śmie ingerować we wszystko w tym lesie, łącznie z naturą takich stworzeń jak ja.
Moje zło sięga wiele lat wstecz i nie jest niczym dziwnym, gdyż jak wszyscy tu obecni widzą, jestem Wilkiem. Przechodząc do rzeczy; Mag od lat mówił mi co jest dobre, a co złe. Za każdym razem gdy go widziałem tłumaczył mi różnicę między złem wilczym, w jego mniemaniu naturalnym, a złem które ja czynię.
Od zawsze byłem charyzmatyczny, miałem silną osobowość, zdrowe zęby, no i jeszcze ten niepowtarzalny styl. Słowem - jestem zły, ale mam jednocześnie wiele dobrych cech. – Zamyślił się, a w jego oczach powstało coś w rodzaju smutku. – Widzicie – ciągnął – ta cała masa dobrych cech, czyniąca mnie Wilkiem światłym, skłonnym do własnych przemyśleń, nie podobała się przywódcy watahy, w której kręgach się wówczas obracałem. Dla jasności – tłumaczył – watahy działają schematami. Pożywienie zdobywają razem. Ludzi zabijają przypadkiem. Jedzą, śpią, pracują. Nie posiadają uczuć wyższych, ot co. Pomysły na ciekawe spędzanie czasu? – pytał sam siebie Wilk, mając na myśli swoich starych kompanów. – Zapomnijcie! – krzykną z przekonaniem i pociągnął łapczywie fosforyzujący płyn. – I kiedy ja zacząłem robić rzecz niekonwencjonalną, reszta wilków mnie opuściła. Stwierdziłem, że to znak bym z hobby, które obróciło moje życie o sto osiemdziesiąt stopni (czyniąc mnie wilkiem bez watahy), przeszedł na zawodowstwo. Znalazłem więc wiele ciekawych wiosek. Obserwowałem młode jędrne ciała ofiar, poruszających się po podwórzach. Wiedziałem, że właśnie do tego się urodziłem, zrozumiałem sens swojego życia, co udaje się tylko nielicznym. Oj, jak mi ciekła ślinka na te dzierlatki z tej, czy innej wioski. Było ich całe mnóstwo. Młode, niewinne. Porywałem je w głąb lasu, gdzie drzewa rosną najgęściej i tam pożerałem. Gdy odpocząłem, wracałem po inne, z odpowiednią rotacją między wioskami, dla niepoznaki, nieuchwytności. Z gór schodziłem nocą. Nikt nie wiedział kiedy i z której strony nadejdę. Byłem dla ludzi potworem, mistycznym smokiem, kiedy w rzeczywistości nadal pozostawałem tylko wilkiem, dokładnie takim jak teraz.
Znaczny wpływ na złudzenie mojej potworności miał fakt, że nie znajdowano żadnych kości po moich ofiarach. Zawarłem w tym czasie znajomość z najbardziej niepoczytalnym kretem w okolicy. Zgodził się ukrywać w swoich licznych tunelach, kości które mu przynosiłem. W zamian zapewniłem mu ochronę przed wrogami, a uwierzcie mi, miał ich sporo. Dawne barwne legendy o innych potworach z lasu, stały się jedynie opowiastkami niskich lotów, przytaczanymi podczas popołudniowej nudy, przez szczerbate dzieci w stodołach. Byłem numerem jeden.
– Ale zaraz, jaki to ma związek z Magiem. Nie rozumiem. – Niecierpliwił się siwy Morris, biorąc coraz większe łyki ognistego trunku.
– Przepraszam. Te czasy świetności, wiecie jak to jest… – tłumaczył się Wilk.– Już przechodzę do sedna. Otóż, moja nieuchwytność skończyła się w parę miesięcy po poznaniu Maga. Teraz wszyscy tu obecni znają już Mglistą Górę. Sam Mag i jego wstrętny charakter, też przestał być tajemnicą. Ten podły nikczemnik obdarzony mocą, której nie powinien posiadać, każdego z nas zdołał zwabić na tę jego wstrętną herbatkę. Pamiętam kiedy w ramach wakacji, chodziłem po nieznanych mi ścieżkach, wiodących przez niekomercyjne szczyty. Po drodze przechodziłem też przez tą, niech ją diabli wezmą, Mglistą Górę. Zaciekawiła mnie ta dziwna chata z czarnego drzewa, znajdująca się na szczycie. Pamiętam to dobrze; kolorowy dym unosił się z komina, a on siedział na tej zgrzybiałej ławeczce, jak to czyni do dziś. „Skąd wziąłeś takie dziwne, czarne drewno, jeśli można wiedzieć?” – zwróciłem się do niego, a on mi na to „To Diospyros ebenum – Czarny heban ze Sri Lanki”. Wtedy jeszcze nie wiedziałem gdzie jest Sri Lanka, on jednak szybko objaśnił, że to bardzo daleko. Nie miałem argumentów żeby wątpić w pochodzenie wspomnianego drewna, bo nigdy wcześniej takiego nie widziałem. Zrozumiałem, że na szczycie jednej z najwyższych i najtrudniejszych do zdobycia gór, stoi hebanowy dom, a z jego komina unosi się tęczowy dym. To były jego czary, hipnoza, narkotyk. – Który już wszyscy dobrze znamy – przerwał wilkowi Jeremiasz, ogarniając wzrokiem zebranych. – Tak czy siak – kontynuował Wilk, merdnąwszy ogonem w powinszowaniu dla uwagi pustelnika – podobał mi się jego styl i byłem pod wrażeniem niesamowitej mocy jaką posiadał. Odwiedzałem go co tydzień i rozmawialiśmy na różne tematy, chociaż podświadomie czułem, że coś jest nie tak. O czym byśmy nie gadali, to zawsze musiał wspomnieć, że czynie zło jedząc te wszystkie niewinne kobiety. Czasem, próbowałem mu tłumaczyć, że tak to już jest, ale przeważnie starałem się puszczać mimo uszu te jego kazania. Pewnego razu doszło do mocnej wymiany zdań, która już dawno wisiała w powietrzu. Znowu mówił mi, że jestem zły, a ja już miałem tego powyżej uszu. „Jeżeli ja mam zrezygnować z pożerania żywcem panienek, to ty zrezygnuj z czarów. Ostatecznie każdy się czymś zajmuje” – powiedziałem mu udając się na kolejne łowy. Odchodząc patrzyłem długo w jego stronę, bo myślałem, że coś odpowie na moje zdrowe argumenty. On jednak niszczył mnie wzrokiem, czego nigdy wcześniej nie robił i poczułem się jak zbity pies. Myślałem nawet, że mnie zaczarował, ale przeglądając się w strumieniu stwierdziłem, że nadal jestem wilkiem. Zapuściłem się do jednej z rzadziej odwiedzanych wiosek. Pod osłoną nocy prześlizgnąłem się pod jednym z płotów i począłem podążać w stronę studni. Pobierała tam wodę młoda, nieświadoma zagrożenia, piękna dziewczyna. Taka jakich pożarłem już całe mnóstwo. Miałem ją na wyciągnięcie łapy i jak wielkie było moje zdziwienie, gdy się odwróciła i okazało się, że jest… MĘŻCZYZNĄ i to z bronią palną w ręku. Grad kul posypał się nagle w moją stronę i co dziwne, nie tylko od niego, ale też z wszystkich dachów, zaułków i kryjówek. Biegłem w las naprawdę przerażony, a za mną pochodnie, okrzyki! Bum! Bum! Cudem uszedłem z życiem. Stwierdziłem, że ten nikczemnik mógł jakimś sposobem ostrzec miejscowych, chociaż nie przypominałem sobie żebym powiedział mu gdzie idę. Gdy przyszła następna noc spróbowałem w innej wsi. Znowu to samo. Nawet nie zdążyłem wyjść z lasu. Znów goniła mnie spora obława. Od tego czasu same zasadzki i gonitwy. Nie mogę złapać tchu. Teraz to ja stałem się ofiarą. Mag zasiał coś w głowach tych ludzi. Wiedzą kiedy przyjdę i z której strony. Wszystkie Watahy już pewnie słyszały, że Wilk nie potrafi zdobyć jednej owcy, a co dopiero porwać człowieka. Jestem skończony przez maga z hebanowej chaty! – wył zrozpaczony wilk, a Jeremiasz ocierał mu łzy osobistą chustą.