Mag z mglistej góry
– Oczywiście, oczywiście, drogi kolego – rzekł Jeremiasz rwąc się do lania swojego specjału. Morris wziął łyka i mówił dalej:
– Na wstępie zaznaczę, że wcale nie mam jakiegoś wielkiego żalu do Maga, bo fajnie było być niedźwiedziem. Jednak zamieniając mnie w to zwierzę, mógł się najpierw dwa razy zastanowić.
Jak wiecie występowałem w telewizji. Miałem własny program poświęcony walce z alkoholizmem. Napisałem masę książek o tym jak z tego wyjść. Pisałem jako człowiek, który przezwyciężył nałóg, jednak w rzeczywistości, nigdy na dobre nie rzuciłem picia i gdy to wyszło na jaw, byłem skończony. Nadużyłem zaufania moich czytelników. Wyniosłem się w te góry i nie mam już siły walczyć. Tu chcę dożyć ostatniej kropli bimbru.
Mag, po poznaniu mojej smutnej historii stwierdził, że jako niedźwiedź wyjdę w końcu z nałogu. Był przekonany, że hasanie po lasach za jedzeniem dobrze mi zrobi. Niestety; będąc niedźwiedziem szybko wpadłem w inne bagno. Uzależniłem się od kur, a konkretnie od ich tresury. Wszystko to działo się tak szybko. Kradłem je z gospodarstw i sprowadzałem do jaskini, by potem już prawie wcale nie wychodzić.
Gdy już nazbierałem całkiem sporą kolekcję kur, postanowiłem, że pora zająć się wyłącznie tresurą. Kazałem im tańcować do kilku znanych pieśni ludowych, a sam siedziałem na tronie zbudowanym z szyszek, liści, kamieni i patyków, nabijając się z tych nędznych stworzeń.
Powoli kury zaczynały mnie mierzić, dziwnie się rozhulały i wcale nie były już takie zabawne. Ponadto stawały się coraz bardziej bezczelne i domagały się większych, niż wcześniej racji żywnościowych. Udawałem jednak wyrozumiałego i chociaż w rzeczywistości nimi gardziłem, nie dawałem tego po sobie poznać. Codziennie przynosiłem jedzenie z lasu i każda z kur mogła jeść do woli. Mówiłem im tylko: „uważajcie” przybierając srogi wyraz twarzy, wyraźnie wywołujący w nich trwogę; jednak nie mogły wtedy wiedzieć o co mi chodziło, kiedy ja sam nie wiedziałem. Aż pewnego pięknego, późnojesiennego wieczora, kiedy mój apetyt sięgną zenitu, rozkazałem im znienacka: „tańczyć!”. Przestraszone ułożyły się w rzędy, a ja zaakompaniowałem przy pomocy fleta i miały po prostu tańczyć, tak jak to wcześniej czyniły. Nie podobało mi się. Kury gubiły krok, nieestetycznie się kiwały i patrzenie na nie, nie sprawiało mi już żadnej przyjemności. Pożerałem je jedną po drugiej, nie dając im się wytłumaczyć i zasnąłem. Tak właśnie zapadłem w długi sen zimowy i zbudził mnie dopiero wodospad, jaki się utworzył nad moją jaskinią podczas roztopów. Zorientowałem się wtedy, że z powrotem jestem człowiekiem. Jednak kac moralny po zjedzeniu tych wszystkich niewinnych stworzeń pozostał mi do dzisiaj – zakończył, zerując kolejny kubek.