Mag z mglistej góry
– Każdy z was panowie, był kiedyś kimś wyjątkowym, wielkim – spojrzał na nieprzytomnego rudego. – Tadeuszu, miałeś życzenie być pustelnikiem, musiałeś odłożyć swe plany, gdyż huragan wyczarowany przez Maga, zabrał ci nowo wybudowaną pustelnię. Od siebie pragnę dodać, że wiem jak ciężkie są początki pustelnictwa – mówiąc to wywalił oczy do góry, jak to czynią męczennicy podczas biczowania. – Wilku, pożegnałeś się ze swoją błyskotliwą karierą tylko dlatego, że Mag miał inne zdanie na temat pożerania kobiet. Musiał oczywiście użyć swej przeklętej mocy, byś zrozumiał kto w tych górach rządzi. No i ty Morrisie, dlaczego nie jesteś z nami? – Spytał Jeremiasz patrząc na obojętnego i co gorsza, bardzo nietrzeźwego siwego.
– Bo nie – odparł wodząc wzrokiem Morris, a Jeremiasz spytał jeszcze raz:
– Czy nagły czar zmieniający cię na pół roku w niedźwiedzia uzależnionego od kur, nie jest powodem do skazania maga?
– Niedźwiedzia bez uzależnień – sprostował Morris. – To ja sprawiłem, że stał się nałogowcem – dodał z głupim uśmieszkiem.
Wtem nagle coś zahuczało, a na środku izby pojawiła się mała trąba powietrzna z lśniącym, unoszącym się srebrnym piaskiem. Płomienie świec miały już zostać zdmuchnięte przez narastający, magiczny wiatr i wtedy trąba zniknęła. Pojawił się on – Mag z Mglistej Góry. Miał na sobie długi granatowy płaszcz i małego, czarnego kota na ramieniu. Jego długa biała broda, kończyła się między czarnymi mokasynami. Wszyscy nagle zamarli ze strachu.
– A kimże jesteście, że ważycie moje losy!– zaniósł się donośnym śmiechem przybysz. – Niby jak ukaże mnie ten mizerny sąd? – pytał. – Kto dał wam prawo żeby mnie oceniać. Ludzie upadli i ty podły Wilku, Tak, do was mówię! – Grzmiał Mag. – Chcecie zwalić na mnie wasze winy? Zbieracie się tu, w tej żałosnej norze z pospolitego drewna i obgadujecie tak głośno, że pierwszy raz, historie donoszących mi puchaczy są spójne! Brzydzę się wami… – krzywił się. – Wilku, o co ty mnie oskarżasz? Z natury zła mendo, chcesz się wytłumaczyć? Proszę, słucham. – Chwilę czekał jednak Wilk nie odważył się nic powiedzieć. –Morrisie, stary, beznadziejny pijusie. Mówisz: „Nie mam nic do Maga z Mglistej Góry; oj jak mi było dobrze w skórze niedźwiedzia!”. Co w takim razie tutaj robisz, na tym tak zwanym „sądzie”. Dobrze wiem co – spojrzał na pusty kubek siwego. – I na końcu ty pustelniku Jeremiaszu, samozwańczy sędzio. Ile lat twoja pustelnia była rzeczywiście pustelnią. Dlaczego stale zapraszasz do niej wszystkich dziwaków z okolicy. Co to za pokuta? Podburzasz przeciwko mnie, chociaż nic ci nie zrobiłem. To nie ładnie – stwierdził Mag. – Wiem, że od lat masz na oku Mglistą Górę! – krzyknął, a chata zatrzęsła się w posadach. Przeniósł groźny wzrok z powrotem na niegodziwe zwierzę.
–Wilku z tobą dawno powinienem był coś zrobić, ale powiem szczerze, że gadkę masz przednią, niestety charakter paskudny i dziś spotka cię kara. ZMIEŃ SIĘ… – Wilk podskoczył. Chciał się bronić, ale zdołał wydobyć z siebie tylko cichy pisk – …w …OWCĘ! – zawołał Mag robiąc tajemniczy ruch ręką. Tam gdzie jeszcze przed chwilą siedział Wilk, stała teraz licha owca. Przednie nogi miała przed ławką, a tylnie z drugiej strony. Nie mogąc wyjść beczała nieznośnie. Mag kontynuował swój sąd: