Love in the saddle 7
Ktoś mnie objął w talii, gdy szłam powoli za studentami do wyjścia.- obracam głowę, by spojrzeć delikwentowi w twarz. Na moje szczęście to Scott, który mnie znalazł w tym tłumie. Jeremy pewnie jest, gdzieś z tyłu.
- Hej Inez, jak tam wrażenia, pewnie jesteś szczęśliwa co?- zapytał mnie Scott, on też wyglądał na bardzo szczęśliwego.
- No pewnie , Scott-odpowiadam entuzjastycznie i rzucam mu się na szyję. Obrócił nas wokół własnej osi. Stoimy w korytarzu prowadzącym na boisko sportowe, gdzie został rozstawiony ogromny namiot. Tam właśnie miało się odbyć, przyjęcie dla władz szkoły i absolwentów.
-O tu jesteście- krzyczy na nas Jeremy, który stanął , obok swojego chłopaka.- Chodźmy do auta, trzeba się pozbyć tych tog. Tak , też zrobiliśmy. Z parkingu , skierowaliśmy się w stronę boiska.- Miałam na sobie kobaltową sukienkę na ramiączkach do kolan i szpilki od Jimmy Choo w tym samym kolorze oraz czarną kopertówkę. Specjalnie ścięłam swoje długie ciemne blond włosy w asymetrycznego Boba. Chłopaki mają na sobie, czarne garnitury.
- Chodźmy świętować.- krzyknął Jeremy, obejmując nas w pasie.
O tak, trzeba porządnie opić zdane celująco studia. Ruszyliśmy w kierunku boiska. Gdy docieramy naszą paczką do wielkiego namiotu, ustawionego na szkolnym boisku. Dość szybko zajęliśmy czteroosobowy stolik, tuż przy scenie na której rozstawiał się DJ. Wnętrze namiotu, jest udekorowane milionem różnokolorowych balonów i serpentyn. – Ni stąd ni zowąd , ogarnia mnie wielki smutek spowodowany tym, że nie ma tu moich bliskich. Wiedziałam ,że nie mogą przyjechać, bo Jess 5 miesięcy temu urodziła bliźniaki- dwóch uroczych chłopców- moja mama i mama Jess jej pomagały w opiece nad nimi, gdy Nathan musiał się zająć sprawami ośrodka. Tak bardzo mi ich brakuje dzisiaj, a zwłaszcza taty.- Z zamyślenia wyrywa mnie, głos Scotta.
- Inez masz ochotę się czegoś napić- pyta mnie. Patrzę przez chwilę na niego lekko wystraszona i kiwam głową.
- Kieliszek martini-mówię. Mrugnął do mnie i ruszył w kierunku baru, gdzie czekał na niego Jeremy. Kiedy mijał rzędy stołów ustawionych dla grona nauczycieli, dostrzegłam, że obok dyrektora naszej uczelni, a naszym rektorem, siedzi nie kto inny, tylko James Ray. Jego spojrzenie, przyciąga tak szybko i intensywnie, że zapiera mi dech w piersi. Na dodatek, uśmiechnął się do mnie, ukazując urocze dołeczki w policzkach, a mnie na ten widok nogi zmiękły.- Bogu dzięki, że siedziałam , bo gdybym stała pewnie bym dawno zemdlała.- Na moje szczęście szybko na ziemię sprowadza mnie, Jeremy, który postawił przede mną kieliszek. On miał ze sobą szklankę wody. Pewnie miał zamiar, później prowadzi samochód. Nie zorientowałam się, kiedy nasza trójka, rzuciła się w wir świętowania- czyli wypiciu kilku kieliszków alkoholu i zjedzeniu, wyśmienitych potraw i przystawek. Tańczyliśmy i śmialiśmy się z żartów Scotta. W ich towarzystwie, czułam się bardzo dobrze, wciągu tych pięciu lat zaprzyjaźniliśmy się. Wiedzieli o mojej chorobie i wypadku w liceum, traktowali mnie jak siostrę. Byli dla mnie bardzo opiekuńczy i troskliwi. Przypominali mi wtedy mojego braciszka. Tańcząc z Jeremym, musiałam go w trakcie przeprosić, bo musiałam się udać do toalety.- Po prostu za dużo wypiłam.- Skinął głową i puścił mnie. Ruszyłam w kierunku głównego wyjścia , a później skręciłam w prawo, bo tam pod główną trybuną, były toalety i szatnie zawodników. Schodząc do szatni po schodach , które są słabo oświetlone i muszę uważać, żeby nie spaść.
Po skorzystaniu z toalety, wychodziłam ostrożnie po schodach, ale niestety potknęła się. Upadłabym , gdyby nie czyjeś silne ramiona.- Ale niezdara ze mnie.- Chwytam się czegoś, chyba marynarka. By złapać równowagę. W moje nozdrza wdarł się zapach wody kolońskiej- O boże to on-pomyślałam, gdy nieznajomy upewnił się już ,że stoję na własnych nogach.- Zebrałam się na odwagę i spojrzałam na niego. Na Jamesa Raya.