Love in the saddle 13
Powiem Więc? Kocham Cię w słońcu i blasku świec.
W wielkim wietrze, na szosie i na naszych wspólnych konnych przejażdżkach.
Kocham Twój uśmiech i śmiech. I gdy śpisz.
Dzisiaj… Wczoraj… I jutro.
Dniem i nocą.
„ Są dwa serca, ich ciągłe, nieustanne bicie zdaje się w dwóch jestestwach jedno tworzy życie. Łańcuch, który was wiąże, los nie skruszy zmianą, będą bić zawsze razem albo bić przestaną”.- Lord Byron
Blisko przy twoim sercu. Zawsze koło niego.
Udało się, właśnie to chciałem wrazić słowami. Miałem cichą nadzieję , że bukiet róż z liścikiem spodoba się Ines.
- Proszę go dołączyć do bukietu.- zwróciłem się do kobiety. Ta sprawnie umieściła go między różami.
- Ta niezwykła panienka musi być wielką szczęściarą.- rzekła w zadumie kobieta.
- Tak- zgodziłem się z jej zdaniem.
- Na jaki adres wysłać róże- zapytała.
- Do ośrodka jeździeckiego .
- Aha do państwa Davis. Oczywiście.- powiedziała i uśmiechnęła się ponownie do mnie. Bogu dzięki, że nie pytała mnie o nic więcej. – A kalie dla kogo?
- Te dla mojej mamy, proszę pani.- odparłem.
Skinęła głową.
Zaczęła podliczać mój zakup.
- 75$- rzekła, a ja odliczyłem pieniądze i podałem. Chwyciłem bukiet kalii.
- Markus- krzyknęła w stronę zaplecza. Po chwili ujrzałem dobrze zbudowanego młodego mężczyznę.
- Tak mamuś- odezwał się chłopak.
- O jesteś. Mamy zlecenie.- kobieta zwróciła się do swojego syna.
Skinął głową.
- Zawieź, proszę ten bukiet róż do Ośrodka „ Equus Ranch”.
Chłopak bez słowa chwycił bukiet róż i wyszedł ze sklepu.
- Dziękuję- zwróciłem się do ekspedientki i opuściłem kwiaciarnię.
Wysiadłem do mojego auta, na miejscu pasażera ostrożnie położyłem kalie i uruchomiłem silnik. Wyjechałem z centrum miasta, kolejne półgodziny drogi zajęło mi dotarcie do domu rodziców, który mieścił się na obrzeżach miasta. A za domem rozciągał się piękny las. Przed wejściem do willi czekał na mnie Leo Fisher , kamerdyner. Zgasiłem silnik i wysiadłem z auta, po drodze chwytając bukiet kalii.
- Paniczu Ray- zwrócił się do mnie kamerdyner. Uśmiechnąłem się do niego idąc po schodach.
- Leo.- Kwiaty dla pani domu.- Tak. Kamerdyner posłał mi szeroki uśmiech. Odwzajemniłem go. Otwarł drzwi i wpuścił mnie do domu. Moi rodzice posiadają piękny duży salon i ogromną sypialnię. Nasza kuchnia jest bardzo przestronna, służy nam również jako jadalnia. Codziennie jemy w niej wspólny obiad. Jednak dom rodzinny to nie tylko budynek, to także osoby oraz zwierzęta. Zwierzątek w naszym domku jest dosyć dużo, bo aż cztery kotki i trzy pieski. Odgrywają one bardzo ważną rolę w naszym życiu, traktujemy ich jak członków naszej rodziny, ponieważ jesteśmy z nimi bardzo zżyci. W moim domu, odkąd pamiętam, wszyscy sobie nawzajem pomagamy. Nigdy nie brakuje u nas jedzenia, tak jak to w niektórych domach bywa. Rodzice bardzo się o nas troszczę i dbają o to aby niczego nam nie brakowało. Staramy się być dla siebie mili, czasem się to nie udaje, ale liczą się chęci. Gdy ktokolwiek z domowników potrzebuje pomocy lub wsparcia zawsze może liczyć na innych. Wiadomo , często kłócę się z braćmi mamy zupełnie inne charaktery i inne wymagania co do drugiej osoby, ale zawsze się godzimy. Mamy do siebie zaufanie, wiemy, że możemy mówić sobie wszystko. Uwielbiamy wspólne wyprawy nad morze i wycieczki krajoznawcze. Jesteśmy wyjątkowo aktywnie żyjąca rodziną. Każdego próbujemy doskonalić nasze rodzinne relacje. To miejsce do którego będę wracać i które na zawsze zachowam głęboko w sercu, a wspomnienia z nim związane wciąż będą we mnie trwać.
W przestronnym holu, spotkałem się z Haroldem Gizmą, szefem ochrony taty.