Kruki
A jednak marszczy czoło. Ma wrażenie, że nie jest tu sam.
Może jakiś wędkarz?
Obejście całej wyspy zajmuje niewiele czasu. Przy okazji zbiera drewno, którego tu nie brakuje. I nikogo nie spotyka. Nie mieszka tu też żadne zwierzę oprócz ptaków, najwyżej jakieś drobne.
Wkoło jest martwa cisza, tylko wiatr szumi i szeleści długa sucha trawa.
Mariusz wybiera miejsce na obóz na środku polany przy starym rozłożystym drzewie. Szuka w górze gałęzi, które mogłyby na niego spaść przy silnym wietrze. Nic nie widzi, ale i tak nad namiotem konstruuje trójkątny szkielet z długich badyli, jak na wigwam. Uchroni go gdyby coś się jednak urwało.
– Brr, ruszaj się.
Musi zdążyć przed zachodem słońca. Przed szesnastą zapadnie zmrok, chciałby mieć już wszystkie rzeczy w namiocie i rozpalony ogień w piecu. Na zewnątrz może sobie trzaskać mróz, w środku będzie cieplutko jak w domu. Schronienie ma otwór na rurę kominową zabezpieczony materiałem niepalnym. Rozkładany piecyk z blachy zajmuje niewiele miejsca, jest prostokątny i można na nim gotować.
Nikt nic nie zobaczy. Tropik namiotu jest powleczony od wewnątrz czarnym materiałem przypominającym ceratę, nie pozwoli światłu ze środka wydostać się na zewnątrz, a tam, od strony miejscowości, blask ogniska osłoni ekran z drewna. Kajak schowany jest za drzewami.
Idealne miejsce na ucieczkę.
Nikt cię nie szuka. Nikt tego nie widział. Krzysiek jest rozgoryczony, to wszystko.
Kiedy o nim myśli, znowu czuje strach.
***
Mariusz jest padnięty. Wystawia skostniałe dłonie do pieca, lewa bardzo boli. Zmarzł przez ten wiatr i wilgoć w powietrzu.
Przynajmniej przez czas przygotowań nie prześladowały go przerażone oczy Łukasza. Teraz znowu pojawia się męcząca myśl, co kolega musiał czuć, wiedząc, że spada, że z takiej wysokości nie może skończyć się to dobrze.
Nie chciałeś tego, to był wypadek. Nie jesteś złym człowiekiem.
Kładzie się i zaciska powieki. Słucha szumu wiatru i trzaskania drewna palącego się w blaszanym piecyku, na tym się skupia. Ale wciąż widzi te oczy i wyrzucone przed siebie ramiona nie mające się czego chwycić. Otwarte usta nie wydały żadnego dźwięku.
Nie mógł uwierzyć, że to się dzieje naprawdę.
Zaciska zęby, jakby bolało go już samo myślenie o tym, ale nie może przestać.
Ułamek niepojętego strachu przed śmiercią.
– Krraa!
Ten dźwięk nie pasuje do ciszy i szumu wiatru. Mariusz nasłuchuje. Nic. Tylko wiatr łopocze materiałem i drewno w piecu strzela.
Wydawało ci się.
Dorzuca kilka szczapek. Ogień dodaje otuchy. Niewiele blasku wydostaje się przez małą szybkę, ale wystarczy, żeby oświetlić wnętrze schronienia.
Śpij.
Ale nic z tego, jest za wcześnie.
– Krraa, krraa! Prawda!
Wzrok biega po wnętrzu, jakby możliwym było dojrzeć coś przez materiał.
To te dwa z pola? Może mają gniazdo na wyspie?
– Krraa, krraa, nadchodzi mgła, krraa! – Słychać coraz bliżej.
Mariusz siada błyskawicznie.
– Wynocha! – woła.
Nie oddycha przez chwilę, strach go paraliżuje. W głowie pojawiają się jakieś kadry z filmów grozy.
Spoza namiotu dobiega kraczący głos.
– Ratuj się, krrraa, szybko zapłać! Prawda!
To niemożliwe! – Mariusz ściska głowę, zatyka uszy.
– Krraa, krraa, zapłać, krraa, nadchodzi mgłaa!
Chowa się do śpiwora. Ból dłoni dokucza, to konsekwencja wypadku sprzed lat. Odezwało się na ostatniej robocie. Dłoń puchła od lodowatego wiatru i wilgoci. Z trudem zaciskał palce, w końcu stracił uchwyt, zachwiał się na spadzistym dachu i trącił Łukasza. Zdążył się tylko obrócić i spojrzeć w przerażone oczy, kiedy kolega leciał do tyłu z wyciągniętymi przed siebie ramionami.