Kruki
I robi się zupełnie ciemno.
***
Musiałem zemdleć czy coś.
Mariusz podnosi się z ziemi. Zmarzł potwornie. Rozgląda się nerwowo. Nikogo nie ma. I mgła opadła.
Chowa się w namiocie i rozpala na nowo w piecu, bo wygasło. Ale bardziej trzęsie się ze strachu niż z zimna.
Co to był za typ?
Ciepło ognia rozgrzewa zdrętwiałe z zimna członki. Mariusz siedzi długo, aż w pustym brzuchu zaczyna burczeć.
Zjada jajecznicę, pije gorącą herbatę i czuje się lepiej. O wiele lepiej. Ma wrażenie, że przybyło mu sił.
Uważa, że spotkanie gościa w czarnym płaszczu to był sen albo halucynacja wywołana stresem, podobnie gadające kruki. Dlatego też stracił przytomność.
Ale teraz czuje mnóstwo energii.
Nie jesteś cieniasem, żeby się bać jakiegoś ekscentrycznego wędkarza dziwaka. Kogokolwiek zresztą.
Zaciska pięści i otwiera, zaciska i otwiera. Orientuje się, że jest pobudzony, bardziej niż zwykle. I dawno nie myślał o Łukaszu. Próbuje skupić się na wspomnieniu, jak koleżka spadał z dachu, ale… Ma to gdzieś.
W dupie z nim. Mógł się trzymać.
– Głupek.
Miejsce w głowie zajmuje Krzysiek.
Jak ten frajer mógł mnie zaatakować? Nie pomyślał łeb, że też to przeżyłem?
Mariusz marszczy czoło.
– Frajer – warczy.
Bierze do ręki telefon i czyta dwie ostatnie wiadomości, które od niego dostał.
Widziałeś jak mój brat spada, albo to ty go zepchnąłeś! Jedno jest pewne, łżesz jak pies, że nie miałeś z tym nic wspólnego!
Zawsze byłeś strachliwą cipą! Nie dam ci żyć, dopóki się nie przyznasz, jaki miałeś udział w śmierci Łukasza.
Zobaczymy, kto jest cipą.
Ignorował te wiadomości ze strachu, ale teraz widzi, jak w niego godziły.
– Krraa! Zgniły, krraa! Czarny!
– Zamknąć mordy!
Kruki już nigdy więcej się nie odezwą.
Leci wiadomość do Krzyśka:
Już do mnie nie piszesz, śmieciu?
Szmaciarz.
Po chwili przychodzi odpowiedź.
Mariusz wyłania się z namiotu wściekły jak jeszcze nigdy. Gorąco uderza do głowy, a on uderza kilka razy pięściami w pień drzewa.
Cały ekwipunek błyskawicznie ląduje w kajaku. Na polanie nie zostaje nawet ślad po obozie, który miał tu być co najmniej trzy dni.
Mariusz się śpieszy.
Wrodzona ostrożność zniknęła. Kajak pruje małe fale, wiosła raz po raz rozgarniają wodę, chlapiąc mocno.
Cały sprzęt zostaje niedbale upchnięty w samochodzie, tylko kajak na dachu przytwierdzony jest jak trzeba.
Koła ruszają z piskiem. Samochód pędzi do celu, kierowca nie ogląda się za siebie. Ściąga usta w grymasie wściekłości. Głowę ściska ciśnienie, wypełniają ją nowe emocje.
Całe życie ktoś ze mnie drwi, poniża! Grozi! Dość tego! Dość!
Po półtorej godzinie jazdy dociera na miejsce. Podchodzi do drzwi i naciska dzwonek. Drzwi się otwierają. Staje w nich Krzysztof, widzi głowicę siekiery w górze, która opada w kierunku jego twarzy.