Krew nie woda
Pan Michał nikomu nie przepuścił. Ani chłopcu stajennemu, ani kuchcikowi, ani staremu klucznikowi. Niektórzy błagali o litość, niektórzy pytali "za co?", ktoś z niedowierzaniem patrzył na Kosseckiego całego w czerwieni, nie rozumiejąc sytuacji. Tych, którzy uciekali zbyt szybko, Kossecki ustrzelił z pistolów. Gdy już było po wszystkim, a cały dwór był karmazynowy, jak posesja magnata, pan Michał zebrał rzeczy potrzebne mu do podróży i ruszył ku wyjściu. W drzwiach zaś stał Andrzej Kossecki. Nie takiego widoku spodziewał się, wracając do domu. Odruchowo położył rękę na szabli, lecz nie wyciągnął jej, widząc Michała.
- Co tu się stało? Zajazd był?!
Pan Michał nie odpowiedział. Jedynie zbliżał się powoli z opuszczoną szablą. Stary Kossecki skamieniał. Patrzył na syna, ale widział jedynie bladego, umazanego we krwi upiora. Patrzył w jego oczy, a w nich widział nie oczy syna, a swojego przeklętego ojca. I był tak samo sparaliżowany, gdy Onufry Kossecki zaglądał w głąb jego duszy, kiedy Andrzej jeszcze dzieckiem był. Michał się zbliżał, a bezradny ojciec nie dał rady wykrzesać z siebie żadnego dźwięku. Uniósł jedynie rękę, jakby chciał powiedzieć, żeby się nie zbliżał. Młody Kossecki odciął mu ją, a następnym ruchem pozbawił go głowy. Kiedy bezgłowe ciało uderzyło o podłogę, zabrzęczała kabza pełna monet. Michał zważył ręką mieszek. Był ciężki. Cóż, jakiekolwiek pan Andrzej robił interesy z panem Krasickim, pan Michał wyszedł na tym najlepiej.
Żeby nie zostawić nic chłopom i dopełnić dzieła zniszczenia, Kossecki podpalił dwór. Tłum chamów i sług, którym udało się uciec, patrzył jak dwór płonie, a Kossecki jak gdyby nigdy nic, siodłał karego bachmata. Później, siedząc na koniu, zmierzył wzrokiem tłum. Ten, choć przerażony, rozbiegł się w popłochu dopiero, kiedy Kossecki oddał strzał w pierwszego lepszego kmiecia. Jadąc do bramy, zdzielił jeszcze jednego szablą po plecach i odjechał w mrok nocy, wchłaniając wiele tego mroku, wypełniając nim całą swoją duszę. Ta resztka dobra, która nie została zamazana krwią niewinnych, przepadła na zawsze w ciemnej otchłani.
Olena czekała cierpliwie na polanie, choć momentami bała się, że ukochany ją wystawił do wiatru. Serce zabiło jej mocniej, gdy usłyszała tętent kopyt i przestraszyła się, kiedy ujrzała malowanego krwią diabła. Zaraz jednak jej piersi uniosły się przy westchnieniu.
- Ochh najdroższy! Nie chcieli cię puścić, więc biłeś się z nimi? Mój ty bohaterze! Biłeś się o mnie jak o damę! Jestem taka szczęśliwa, że zostanę panią Kossecką!
Gdy zszedł z konia, chciała rzucić się mu na szyję. On jednak był pierwszy i rąbnął ją pięścią, wystarczająco mocno, żeby straciła przytomność i z pogardą splunął na nią. Gdy się ocknęła, była przywiązana do drzewa, pod którym nieraz leżeli. U jej nóg był ułożony stos drewna, a pan Kossecki upiornie się do niej uśmiechał, trzymając w ręku pochodnię.
- Co ty robisz? Michaś...
- Jesteś wiedźmą i spłoniesz jak wiedźma.
Krzyczała, prosiła, błagała w imię boże, lecz pan Michał Kossecki Boga w sercu nie miał. Specjalnie ułożył stos tak, żeby cierpiała jak najdłużej. Olena wrzeszczała tak przeraźliwie, że nawet leśne upiory uciekły razem ze spłoszonymi zwierzętami. Początkowo tylko się przypiekała, a na jej skórze zaczęły pojawiać się bąble. Bólu w stopach już nie czuła, ani w ogóle stóp, kiedy ogniem zajęło się jej odzienie i włosy. Ona sama jednak nie zapaliła się. Łysa, osmalona, naga, poparzona, piekła się jak prosię. Jednak nic co dobre, nie trwa wiecznie i dziewka w końcu skonała. Odjeżdżając, Kossecki wciąż czuł zapach palonego ciała. I podobało mu się to.