Kontrakt
Zdecydowanie pokręciłem przecząco głową.
– No cóż. To może inna gałąź rozrywki? Muzyka? Czego pan słucha?
– Rocka – powiedziałem wreszcie nieco pewniejszym głosem.
– Hm… niby nadal jeszcze się tego słucha, ale gdyby był pan zainteresowany jakąś czarną muzyką, albo przynajmniej dance – mielibyśmy naprawdę parę dobrych ścieżek kariery. Wie pan – w show-biznesie są ogromne możliwości. Można pić, ćpać, przelatywać panienki. To, co polityk musi robić po cichu, pan mógłby robić całkiem otwarcie, a wszyscy by pana i tak kochali.
– Nie… – Znów mi coś nie pasowało. – W zasadzie to zawsze piłem okazyjnie, teraz chlam całkiem sporo i nie mam z tego żadnej frajdy. A dziewczyny? Była żona odbija mi się czkawką i nie mam na razie jakoś ochoty na nowe znajomości. Do filmu ani telewizji też nie chciałbym się pchać. Nie macie czegoś innego?
– Ależ oczywiście. Jeśli nie chce pan działać w rozrywce, to może zainteresuje pana religia? Niech no zobaczę czy mamy w tej chwili jakieś wakaty na stanowisku biskupa. Hm… No nie bardzo, ale kilka probostw byłoby dostępnych. Tyle, że tu musielibyśmy poczekać, aż skończy pan seminarium. Ale potem przed panem otworzyłyby się całkiem spore możliwości.
– Musiałbym poczekać? – w głowie zaczynał rodzić mi się intrygujący plan. Ciekaw byłem czy koleś już odczytał moje myśli…
– Jeśli nie chce pan czekać, to oczywiście możemy szybko zbudować jakąś sektę w oparciu o wiodącą religię. Na początku nie byłoby to na dużą skalę, ale niektórzy jak się rozbujali to mają nawet własną telewizję.
– Nie, religia odpada. Zawsze słabo mi się robiło w kościele. To nie moje klimaty.
– To może sport? Jeździł pan zawodowo, więc może jakiś sport motorowy? Choć nie ukrywam, że gdyby zechciał pan wybrać piłkę nożną, to tu możemy przebierać w ofertach. To popularna dyscyplina i nawet lokalni gwiazdorzy są kochani przez swoich kibiców. Pamięta pan może mistrzostwa świata z osiemdziesiątego szóstego? A nie… ale może pan słyszał o „ręce boga”? Powiem tylko, że Bóg wówczas nie miał z tym nic wspólnego, wręcz przeciwnie… I co?
– Mam inny pomysł… – zacząłem.
– To świetnie, jesteśmy oczywiście otwarci na wszelkie propozycję.
– Ale chciałbym się upewnić, jaka jest cena waszej oferty?
– Od lat nic się nie zmienia. Ot, po śmierci idzie pan do nas, a nie do nich.
– A jak jest u was?
– Jak to mówią: „nie taki diabeł straszny, jak go malują”. Ale niestety nie mam upoważnienia do odpowiedzi na pana pytanie. Zresztą tak, jak nie mogę powiedzieć jak wygląda wieczność u nich – wskazał na sufit.
– A ta śmierć kiedy miałaby nastąpić?
– Jeśli nie złamie pan warunków cyrografu – będzie pan żył minimum osiemdziesiąt lat, przy czym gwarantujemy piętnaście lat sławy i popularności, przynajmniej osobom w pana wieku. Reszta zależy od pana, jeśli wykorzysta pan dobrze te piętnaście lat, to może pan żyć w glorii i chwale do końca. Nie każdemu się to udaje. Jest taki amerykański aktor. Zagrał w paru dużych produkcjach, w zasadzie co film to hit. Czego się nie dotknął przynosiło wytwórniom miliony, taki skarb narodów. A potem skończyła się nasza opieka i co? I wręcz przynosi nam wstyd, to chyba taka jego piekielna zemsta.
– No to już wszystko wiem. Proszę mnie wysłuchać, bo mam chyba trochę nietypowy pomysł…
Zaczęliśmy rozmawiać, dyskusja była naprawdę żywa, ale w sumie całkiem owocna, bo w końcu mój gość skończył przygotowywać dokument, podał mi nadal leżący w pobliżu nóż, naciąłem sobie nim kciuk i cieknącą krwią podpisałem cyrograf. Dokonało się.