Kontrakt
Spojrzałem na siebie. Poplamiona koszulka może nie wyglądała najlepiej, ale wszystkie pozostałe miałem w bębnie pralki, która padła w trakcie pracy. Trzeba było świeżego umysłu, by poradzić sobie z pełną wody maszyną, a mój takim z pewnością nie był. Wciągnąłem więc koszulkę w spodnie dresowe i poczłapałem do drzwi wejściowych. Zerknąłem przez wizjer i zobaczyłem elegancko ubranego, budzącego zaufanie mężczyznę. Na oko wyglądał na akwizytora. Otworzyłem.
– Pan Juliusz Rodny? – zapytał przyjemnym dla ucha głosem.
– Zależy czego pan chce – odparłem niepewnie.
– O ile dobrze mnie poinformowano w centrali potrzebuje pan naszego wsparcia, pozwoli pan, że wejdę do środka? – I wszedł w butach do salonu.
– Panie!… – udało mi się jedynie wydukać.
Mężczyzna tymczasem, bez pytania, przeniósł z fotela na kanapę majtki i skarpetki, noszone przeze mnie cały poprzedni tydzień. Następnie wziął do ręki nóż, którym bawiłem się chwilę temu, sprawdził jego ostrość i pokiwał z aprobatą głową. Potem rozsiadł się wygodnie, postawił na stoliku teczkę, otworzył ją i wyjął plik dokumentów.
– Panie Juliuszu, proszę usiąść, mamy parę spraw do omówienia,
Usiadłem jak kazał. Jego pewność siebie całkowicie mnie zdominowała w moim własnym (jeszcze) domu! Zanim cokolwiek zdołałem powiedzieć facet znów przejął inicjatywę.
– Rozumiem, że pana aktualna sytuacja życiowa pozostawia wiele do życzenia. Biorąc pod uwagę ostrość noża, którym zamierzał pan zakończyć ostatnią serię niepowodzeń jestem przekonany, że wręcz dotarł pan do krawędzi… Nie sądzę, żeby już dziś był pan gotów na ostateczne rozwiązanie, ale przypuszczam, że taką właśnie decyzję podjąłby pan za niespełna tydzień. Choć jeśli faktycznie chciałby pan zrobić na złość bankowi, to sugerowałbym jednak zrobić to po moim wyjściu. Jeśli oczywiście oferta nie przypadnie panu do gustu.
– Ale… – Nawet nie byłem w stanie wymówić więcej niż te dwie sylaby. Skąd do diabła wiedział o czym myślałem?! Otępiały umysł wreszcie połączył fakty i zacząłem błyskawicznie trzeźwieć. Oto miałem swoją szansę na zmiany.
– Rozumiem, że nie muszę już mówić jaką instytucję reprezentuję? – uśmiechnął się promiennie. – To świetnie, oszczędzi nam to sporo czasu. Przejdźmy więc do rzeczy. Nie jesteśmy amatorami i nie zamierzamy ofiarować panu bogactwa, bo ono faktycznie jeszcze nikomu szczęścia nie przyniosło. W naszej ofercie otrzyma pan władzę. Niestety od razu muszę zaznaczyć, że stanowiska prezydenta, premiera, a nawet większość ministerstw mamy już zajęte na najbliższych kilkanaście lat. Mamy jeszcze co prawda dostępną tekę ministra zdrowia, ale powiedzmy sobie szczerze, nie jest to żaden rarytas. Wiadomo, że ochrony zdrowia naprawić się nie da i jeśli śledzi pan uważnie polską scenę polityczną, to zazwyczaj partia wiodąca oddaje to stanowisko koalicjantom, a przewodniczącym sejmowej Komisji Zdrowia jest wręcz ktoś z opozycji. Możemy z pana jednak zrobić powiedzmy pisarza… – Spojrzał na mnie i zobaczył skrzywioną minę. – Niech pan nie wierzy, że czytelnictwo upada. Ma się dobrze, a autorzy… może nie będę wymieniał nazwisk, ale autorzy książek o wampirach, wilkołakach, nastoletnich czarodziejach czy szarych sferach seksu zawładnęli ostatnio umysłami setek milionów ludzi i od razu dodam, że akurat na jakość ekranizacji tych dzieł nie mieliśmy wpływu. I co? Nie?…