Kontrakt
– Muszę przyznać, że trochę mnie pan zaskoczył. Rzadko zdarza się ktoś, kto naprawdę potrafi wykorzystać nadarzającą się okazję. No cóż, na mnie już czas. – Podał mi rękę. – Do zobaczenia za jakieś pięćdziesiąt lat. I proszę jutro… – spojrzał na zegarek – właściwie to dziś… postępować tak, jak się umówiliśmy.
– Oczywiście i do zobaczenia.
Zamknąłem za nim drzwi. Miałem nadzieję, że postąpiłem słusznie. Choć zdawałem sobie sprawę, że nie ma nic za darmo…
***
Obudziłem się grubo po godzinie dziesiątej. Lombard był już otwarty. Zarzuciłem na siebie coś w miarę schludnego i poszedłem zastawić telefon. Wziąłem za niego trzydzieści złotych, czyli więcej niż potrzebowałem. Poszedłem do kolektury lotto i zainwestowałem trzy w kupon dużego lotka. Za resztę kupiłem coś do jedzenia.
Następnego dnia wróciłem do kolektury dowiedzieć się czy stało się tak, jak obiecał mi agent. Faktycznie, wygrałem prawie dziesięć milionów złotych. Jak tylko się u mnie znalazły, spłaciłem mieszkanie, szybko je remontując, resztę wrzuciłem na lokatę, żeby żyć z odsetek. Może nie jakoś specjalnie rozrzutnie, ale i tak lepiej niż kiedykolwiek. Niedługo później poznałem świetną dziewczynę, z którą po kilku miesiącach wzięliśmy ślub, a potem urodziła nam się piękna córeczka. Naprawdę byłem szczęśliwy…
***
Pielęgniarka usiadła obok i zaczęła mnie karmić.
– Wszystkiego najlepszego z okazji osiemdziesiątych urodzin – powiedziała.
Pewnie gdybym cokolwiek czuł poniżej brody, doświadczyłbym spadającego z serca ogromnego kamienia.
Jak już wspominałem – nie ma nic za darmo. W niecały rok po ślubie za namową żony zainwestowałem pieniądze w „pewny interes”. Po kilkunastu miesiącach okazało się, że gigantyczny krach na giełdach zredukował moje środki do około 300 tysięcy. Parę tygodni później żona miała wypadek samochodowy, w którym zginęła nasza córeczka. Moja ukochana Malwina była zaś w fatalnym stanie. Pozostałe pieniądze wydałem więc na jej leczenie. W końcu jednak kasa się skończyła, a jak się okazało – lekarze tylko planowali mnie oskubać, wiedząc, iż terapia i tak nic nie pomoże. Znów zostałem sam. Nie będę nawet próbował wytłumaczyć, jak boli strata, gdy naprawdę i szczerze się kogoś kocha. Cierpiałem jak nigdy, ale wiedziałem też, że podpisana jakiś czas temu umowa weszła w życie. Mogłem spodziewać się wszystkiego…
A jednak rzeczywistość przerosła oczekiwania.
Po roku względnego spokoju wpadłem w łapy jakiegoś świra, który przez dwa niesamowicie długie lata torturował mnie, umiejętnie zachowując oczywiście przy życiu. Nie mogło być inaczej, przecież w mojej umowie był zapis o tych nieszczęsnych osiemdziesięciu latach. Zresztą z trudem wynegocjowany, bo w pierwszej wersji miałem dożyć setki!
Po tym, jak policja mnie odbiła, dla części mnie było już za późno. Nie udało się odratować jednej nogi, pozostało mi jedno oko, a blizny na całym ciele raczej nie dawały szans na seks nawet z niedowidzącą prostytutką. Zresztą – z całkiem ślepą też nie, bo to, czego trzeba do seksu również straciłem. Cóż… takie życie.
Kiedy już lekarze postawili mnie na nogę, okazało się, że choruję na stwardnienie rozsiane. Choroba postępowała nawet dość wolno. Po kilkunastu latach doprowadziła do pełnego paraliżu ciała. Straciłem też całkowicie wzrok. Niestety rozum pozostał w całkiem dobrej kondycji i choć ciężko mi było mówić zrozumiale, lekarze napisali na temat mojej odmiany choroby wiele prac, publikując je w dobrze punktowanych pismach naukowych.