Komary
-Gdy dotarliśmy tu cztery dni temu...- urwał, a ja zachowałam kamienną twarz. Leczenie się z czego mogło zająć mi aż cztery dni?-...ty krzyczałaś. To znaczy wyłaś, bo wciąż byłaś w wilczej formie.- poprawił się, siadając obok mnie z miską zupy w ręku. Sama odmówiłam jej spożycia, wolałam od razu zaspokoić głód porządnym posiłkiem, a nie karmić porządek jakimś wywarem z roślin.- Jak wspomniałem, sądziłem, że trafiło cię jakieś zaklęcie, gdy uciekaliśmy. Ale nie widziałem na twym ciele żadnych śladów po magii. Wtedy to spostrzegłem, że gdy się tu pojawiliśmy, ty wylądowałaś na jakimś głazie. Uderzyłaś idealnie w pierwszy kręg lędźwiowy, roztrzaskałaś go, uszkodziłaś rdzeń. Słyszałem, że podczas snu łatwiej wam się zregenerować, a byłem bardziej niż pewien, że raczej sama nie uśniesz, więc uśpiłem cię prostym zaklęciem. I proszę, oto cztery dni później jesteś cała i zdrowa.- zakończył z dumą.
Zamknęłam oczy. A wiec złamany kręgosłup zajął mi cztery dni. To fizycznie niemożliwe. Złamane kości, nawet te kręgowe, zrastały się o wiele szybciej.
-Co teraz zrobisz?- spytał, a towarzyszył temu dźwięk skrobania drewnianą łyżką o dno miski. Wyplątałam ręce z koca i zwinnym ruchem odplątałam węzeł na rzemieniu z pierścieniem.
-Czekaj.- szepnęłam, kładąc mu go na kolanach. Nie miał zachwyconej miny.
Zerwałam się ze swojego miejsca i nim koc zdążył opaść na ziemię, ja już zanurzyłam się w gęstwinie lasu. Zatrzymałam się jakieś sto jardów dalej i zawyłam w niebo.
-Co dalej?- spytał, gdy wróciłam do niego następnego poranka. Dał mi koszulę i spodnie ze swojej garderoby, problem za długich rękawów i nogawek rozwiązując magią. Przysiadłam na ziemi, tuż przy palącym się raźnie ognisku. On wciąż siedział na moim posłaniu. Pewnie przez cała noc się stamtąd nie ruszał, tylko wciąż nasłuchiwał mego głosu. Zastanowiłam się nad jego pytaniem.
-Nie mam bladego pojęcia.- wyznałam po chwili, okropnie chrypiąc. Wycie, czy też krzyczenie przez cały dzień i cała noc niezbyt posłużyło mojemu głosowi. Rozejrzałam się, szukając wzrokiem jakiegoś bukłaka. Kilka sekund później jeden wylądował tuz przy mojej nodze z cichym plaśnięciem, zapewne przyniesiony tu magią. Chwyciłam go i szybko opróżniłam niecałą połowę. Słabe wino.
-Gdzie się udasz?
-Jak najdalej stąd. I im szybciej, tym lepiej.- odparłam, spoglądając na niego. Rozłożył się na moim posłaniu i spoglądał na mnie spod przymrużonych powiek z tym swoim radosnym uśmiechem na twarzy.
-Gdziekolwiek to będzie, idę z tobą. Nie chcę widzieć cię tylko w tych momentach, w których ty mnie potrzebujesz, a twoje życie jest zagrożone. Ja po prostu chcę cię chronić. Bo twój gatunek wcale nie jest taki zły. To my, ludzie, jesteśmy tymi złymi. Urządzamy na was nagonki, gonimy całymi miesiącami, a gdy przychodzi, co, do czego, niewielu z was po prostu ginie. To my jesteśmy tymi złymi w tej grze.
Zmrużyłam oczy. On na prawdę to powiedział, czy mi się tylko zdawało?
-Myślałam, że jesteś elfem.- powiedziałam w końcu. Uśmiechnął się.
- Tak ci się tylko wydaję. Jestem człowiekiem.- mruknął.- Kiedyś ci to udowodnię.- dodał sennym szeptem. Uśmiechnęłam się do siebie i ściągnęłam koszulę przez głowę. On w tym czasie przykrył się kocem. W końcu niewiele spał przez ostatnie pięć dni. Wstałam i, opuściwszy spodnie do kostek, przemieniłam się w wilka. Odsunęłam ubrania i bukłak od ognia, a potem, cicho stąpając, podeszłam do niego. Nie usłyszał. Uśmiechnęłam się po wilczemu i wślizgnęłam pod jego koc. Otworzył oczy.
-Co ty robisz?- spytał zaskoczony. Niezezłoszczony. Zaskoczony. Trąciłam nosem jego bark, a potem zwinęłam się obok niego w kłębek. Odsunął się.
-Poczekaj- polecił, wstając, a potem przeszedł na drugi koniec naszego obozu i, chwyciwszy swoje koce, przeciągnął je ku moim. Ułożył je równolegle do siebie i położył się na środku. Przysunęłam się bliżej, a on zatopił palce w mojej sierści. Po chwili spał jak dziecko, a ja czuwałam w razie odwiedzin niezapowiedzianych gości.