Komary
Gdy elf już miał przemówić, zniecierpliwiony mym wahaniem, upuściłam tobołek u jego stóp i, podnosząc się do pozycji bardzo przypominającej wyprostowaną, przemieniłam się. Jako dziewczyna miałam długie blond włosy, które ani trochę się nie kręcą, a za to zakrywają delikatnie moją nagą klatkę piersiową, intensywnie błękitne tęczówki, w nocy wyglądające bardziej jak fiołki niż poranne niebo, nos z małym garbem i wąskie usta. Moja skóra była brązowa od promieni słonecznych, a moje kształty zachwycają każdego. Byłam piękna. Jestem.
-Dalej, zabij mnie, spiczastouchy.- warknęłam, chrypiąc lekko - zbyt długo nie używałam ludzkiego głosu. Rozłożyłam przy tym ręce, całkowicie się przed nim odsłaniając. Po co utrudniać wykonanie wyroku?
Błysku pożądania w jego oczach jak nie było, tak nie było. Uparcie wpatrywał się swoimi szarymi tęczówkami w moją twarz, nie w moje ciało. Dlaczego?
-Nie zabiję cię, nie do mnie należą wyroki boskie.- wyszeptał, jednocześnie wyciągając ku mnie rękę. Zatrzymał ją ćwierć cala od mojej twarzy.- Chciałem tylko przekonać się, czy ty naprawdę jesteś tak piękna, jak na liście gończym. Wierz mi, w rzeczywistości tamten obraz to tylko marna kopia twego uroku.- wyznał mi, nie zmieniając tonu głosu. Jego ręka wciąż wisiała w powietrzu między nami, gdy ja zmieniłam się na powrót w wilka. Chciałam chwycić swój tobołek i jak najszybciej zniknąć, ale mag pierwszy go dopadł. Rozwinął go delikatnie w akompaniamencie moich cichych warkotów i wsunął między moje rzeczy jakiś drobny, połyskliwy przedmiot. Związał zawiniątko i mi je oddał.
-Gdy wpadniesz w tarapaty, chwyć ten pierścień i myśl o swoim problemie. Przybędę, nawet gdybym akurat brał kąpiel w zimnym strumieniu. Będę czekać.
Zaskoczona jego gestem i całą tą sytuacją, w podzięce otarłam się o jego nogi i szybko uciekłam. Jeszcze trzysta staj przede mną. Tylko, bądź aż. Zawyłam, dając znać pogoni gotowość do dalszej walki.
Sorydia. Ziemia obiecana. Gdzie być może nikt mnie nie zna. Gdzie szukać mnie będą za jakiś miesiąc, może dwa. Bo kto śmiałby złamać prawo i uciec z kraju „litościwego” Eurydasa?
Ja nie miałam żadnych praw, jako niższa, plugawa rasa. Dlaczego więc miałabym szanować czyjeś prawa?
A więc Sorydia. Ziemia obiecana. Oaza spokoju.
Znów zawyłam, żegnając się z siostrą i przekroczyłam granicę między dwoma przeciwległymi światami.
-Łapcie ją! To ona! Ten wilkołak!
Zerwałam się z swojego miejsca na chybotliwej ławie w jakimś przybytku i na pełnym pędzie ruszyłam ku drzwiom. Te jednak po chwili już nie są już jedną z możliwości ucieczki przed katami. Obróciłam się na pięcie i pobiegłam ku oknom. Żaden nie-mag nie rzuci się za mną w pogoń, ryzykując upadek z drugiego piętra. Ja skakałam już z wyższych budowli. Więc wyskoczyłam przez okno. Upadłam na ziemię, kilka jardów poniżej, słysząc tupot licznych stóp na stopniach schodów i obraźliwe uwagi płynące od okien. Ruszyłam biegiem ku niezamkniętemu jeszcze przejściu ku mojej wolności, jednocześnie szukając pod tuniką pierścienia, zawieszonego na mocnym rzemieniu, na tyle dużym, by objąć również mój wilczy kark i mnie przy tym nie poddusić. Biegłam zygzakiem, by utrudnić magom z pościgu trafienie mnie coraz liczniejszymi zaklęciami. Po chwili leciały także strzały i bełty, a raz nawet sztylet.
Choć szczerze wątpiłam w pomoc maga, jedyne o czym mogłam myśleć to właśnie on. Wołałam go mentalnie, głośno i nagląco, gdy tylko moje palce odnalazły mały okrąg. Słyszałam, że pościg za mną znacznie wzrósł i zaczynam chwalić budowniczych Eddy. To miasto było lasem. Zbudowane między drzewami, bez żadnych widocznych granic i milionami kryjówek, przesmyków, ale też pułapek. Piękne i niebezpieczne.