Snow White 4, 5
4
Cały następny dzień Monika przesiedziała w pokoju sama. Nikt nie przyszedł się nawet pokazać. Tylko ochroniarz wszedł na chwilę, by podać jej jedzenie. Gdy Monika zajrzała na suto zastawioną tacę, zemdliło ją. Nie jadła od prawie trzech dni. Była tak wycieńczona, że nie miała nawet sił podnieść ręki. Leżała tylko skulona w łóżku i modliła się o wolność.
Przyszło jej na myśl, że mogłaby nic nie jeść, wtedy umarłaby z głodu i szybciej zaznała wolności.
„Stefan i Robert” pomyślała jednak natychmiast. „Dla nich nie mogę umrzeć. Muszę jeść. Muszę uciec.”
Z wysiłkiem usiadła na łóżku i spojrzała na stolik, gdzie ochroniarz postawił tacę z jedzeniem.
Znów ją zemdliło. Monika przełknęła ślinę i usiadła w fotelu biorąc niechętnie talerz do rąk.
Położyła go sobie jednak na kolanach, bo cała ręka jej się trzęsła od trzymania go. Przez pięć
minut wpatrywała się w dziwną sałatkę i jeszcze dziwniejsze kawałki mięsa. Miała nadzieję,
że smakuje lepiej, niż wygląda. Monika nie miała zielonego pojęcia o kuchni hinduskiej i bała
się, że od nieznanego jedzenia dostanie dolegliwości żołądkowych. W końcu jednak zmusiła
się, by coś skubnąć na widelec i włożyć do ust. Bardzo powoli to przemieliła i połknęła.
„Chyba nie jest złe” stwierdziła. Znów nabrała trochę na widelec i tak powoli sobie jadła, aż
pół talerza znikło. Resztę odłożyła. Nie jest w stanie więcej zjeść mimo, że organizm bardzo
się tego domagał. Jej psychika musiała jeszcze dojść do siebie, że jedzenie służy jej
organizmowi, a nie szkodzi.
Znów bezradnie skuliła się w fotelu. Bolały ją już wszystkie stawy od ich ciągłego zgięcia.
Jednak nie chciała ich wyprostować. Bała się, że wtedy stanie się zbyt łatwym łupem.
Dopiero wieczorem doczekała się wizyty. Do pokoju weszli jej dwaj porywacze w
kominiarkach na głowie.
-Wstawaj, idziemy do pana Rochita- odezwał się jeden z nich..
Monikę przeszedł dreszcz. Zaczęła dygotać na całym ciele. Bała się ruszyć, ale wiedziała, że
musi. Musi temu gagatkowi wyjaśnić raz na zawsze, że może se z nią robić, co chce, ona
nigdy nie będzie jego. Z trudem rozprostowała swoje kości. Była cała obolała. Przebywanie w
jednej pozycji non stop dawało jej się mocno we znaki. Gdy robiła pierwsze kroki, ciągle
opadała na któregoś z mężczyzn. W końcu jednak udało jej się przystosować ciało do ruchu.
Zjedzony na raty posiłek odrobinę ją wzmocnił. Ale ciągle była słaba. Nie wiedziała, czy
starczy jej sił, by się wydrzeć z pretensjami na tego faceta. Gdy znów szła przez ozdobione
korytarze i ogromne schody pałacu, przyszła jej myśl, żeby poszukać drogi ucieczki. Nie miała
jednak energii, by się poświęcić planowaniu czy choćby bacznej obserwacji wszystkiego
dookoła, by znaleźć jakiś słaby punkt. Poczuła burczenie w żołądku. Zjedzony posiłek
przypomniał temu narządowi, że potrzebuje jeszcze więcej jedzenia do trawienia. Monika
miała ochotę zegnąć się w pół. Była teraz znowu mega głodna, że natychmiast zapomniała
dokąd idą. Marzyła tylko o soczystym mięsku, ziemniakach, których tak nienawidziła,
surówce i wszystkim czym tylko mogłaby sie najeść. Chociaż w tej chwili wystarczyłaby jej
nawet gruba kromka chleba z masłem. Cokolwiek, byle tylko zaspokoić swój ogromny głód.
Miała wrażenie, jakby żołądek jej się kurczył.
Weszli do dużego pokoju z ogromnym stołem na środku. Oświetlenie było nastrojowe, dobre
na randkę dziewczyny z bogatym wielbicielem. Jednak stół był pusty. Nie było na nim nawet
obrusu. Monika zdziwiona wpatrzyła sie pustym wzrokiem w piękne duże okna
przyozdobione w długie białe firany i granatowe zasłony. Mogłaby przez nie uciec w tę
piękną ciemną noc.
-How beautiful!- usłyszała niespodziewanie, że aż drgnęła. Odwróciła głowę w stronę, skąd
dobiegał głos.
Ukazał jej sie ten, który był przyczyną jej pobytu w tym miejscu. Znów przeszedł ją dreszcz i
poczuła lekkie ukłucie w żołądku. Monika postanowiła nic nie mówić. Niech on to zrobi
pierwszy. Niech sam jej powie, czego od niej chce.
-Jesteś jeszcze piękniejsza, niż widziałem na zdjęciach!- Rochit rzekł z zachwytem.
„A ty nabrałeś nie tylko więcej masy, ale i ją wyrzeźbiłeś! No, no, nieźle…” odpowiedziała mu
w myślach z ironią. Gdyby mogła i miała czym, zwymiotowałaby mu na twarz. Ten chłopak
wzbudzał w niej ogromną odrazę. Mimo że miał swój styl – mocno postawione włosy na
Elvisa Presleya, bokobrody i silne umięśnienie- to nie mogła na niego patrzeć. Dla niej był
ohydny. Ponieważ się w niej zakochał i ją porwał. Poczuła mdłości.
-Podejdź bliżej, bym mógł się tylko upewnić w przekonaniu o twej niezwykłej piękności!
Z każdym jego wypowiedzianym zdaniem Monika czuła, jak narasta w niej wściekłość. Nie
zrobi ani kroku. Niech się wypcha watą szklaną!
-No, chodź! Nie bój się. Nie zrobię ci krzywdy.
Monika stała jak słup soli. Nawet nie drgnęła. Jej twarz tylko zdradzała, jak bardzo nienawidzi
tego chłopaka i że nie ma zamiaru się ruszyć.
Zrozumiał jej milczącą aluzję.
-No dobrze, wobec tego podejdę ja- Rochit wstał od stołu i ruszył ku niej.
Wtedy Monika cofnęła się. Za Chiny nie chciała, by ten grubas ją dotknął! Napotkała jednak
opór z tyłu. Jej porywacze stanęli tak, że nie mogła już zrobić ani kroku w tę stronę. Nie miała
jak uciec. Wzbraniając się więc zaczęła krzyczeć.
-Myślisz, że będę twoja? Nigdy! Choćbyś miał mnie więzić do samej śmierci!
Monika spodziewała się, że chłopak się wścieknie. On jednak się roześmiał.
-I do tego z temperamentem! Jesteś do prawdy urocza, Moniko. Nie mogłem wymarzyć
sobie lepszej dziewczyny!
Wyciągnął rękę, by ująć jej twarz.
-Nie dotykaj mnie!- krzyknęła panicznie. Znów zaczęła dygotać. Jest sama przeciwko trzem
facetom. A jeśli będą chcieli ją zgwałcić? Już po niej…
-Spokojnie, przecież mówiłem, że nie zrobię ci krzywdy- delikatnie ujął jej twarz w dłoń.
Monika nawet jej nie cofnęła. Naleciały nagle strach całkowicie ją sparaliżował.
-Jeszcze nie jesteś gotowa, by mnie pokochać. Ale za jakiś czas? Będziesz najszczęśliwszą
kobietą na ziemi- powiedział zniżonym tonem, przekonany o swojej racji.
Monice zaczęło walić serce jak szalone. Powiedział te słowa, jakby to była prawda; jakby nie
mogło stać się inaczej. Poczuła, że tak faktycznie mogłoby się stać.
„Nie, nie, nie… Nie!” Monika odwróciła głowę, szukając drogi ucieczki. Nie wytrzyma tu ani
minuty dłużej. Musi wracać do domu! Schować się gdzieś, gdzie jej nigdy nie znajdzie. Nikt.
Rochit widział w jej oczach, jak bardzo się boi. Cofnął wiec dłoń i zrobił krok w tył. Owszem,
porwał ją, ale nie ma zamiaru do siebie zrażać.
-Jeśli czegoś będziesz potrzebować, powiedz ochroniarzom lub mojej siostrze. Nena to dobra
dziewczyna. Na pewno się zaprzyjaźnicie. A teraz idź odpocząć.
Monika w ulgą wyszła z tego dziwnego pokoju. Gdy porywacze odprowadzili ją do siebie i
zostawili ją samą, zgięła się w pół, uklękła na środku pokoju jak stała i zaczęła płakać.