Kobieta idealna cz.1
Wstałem.
Zjadłem.
Wypiłem.
Nic nadzwyczajnego. Ale dzień zapowiadał się fenomenalnie. Fenomenalnie fatalnie. Zza chmur leniwie wypełzało słońce i osuszało kałuże. Ona leżała w łóżku, na wpół przykryta kołdrą i odsłaniała celulit na swoich spalonych w solarium pośladkach. Pościel była brudna od spermy, wina i innych płynów, które nie pamiętam jak i skąd tam się wzięły. Mam ten fart, że zawsze wstaję rano i wychodzę, zanim taka się obudzi. Gdybym lubił pospać, moje życie mogłoby się potoczyć fatalniej niż teraz się toczy. Mogłoby się przecież wydarzyć i tak, że niejedna z nich chciałaby mój numer telefonu.
Tempem leniwca po stosunku zacząłem wkładać buty. Sznurówka jedna, druga. Zawiązane. W przedpokoju syf był straszny. Takiej ilości porozrzucanych szpilek nie widziałem na oczy u żadnej poprzedniej kobiety. Zawsze miały poukładane w większości swoje buty, a pod nogami plątały się góra dwie, trzy pary. Ta kobieta, z dużym tyłkiem i niesamowicie wyrzeźbionymi łydkami, chyba uznała, że szafka na buty nie jest jej potrzebna. Albo, co gorsza, postanowiła zabić potencjalnego uciekiniera na tym przedpokojowym polu minowym. Tak więc cichutko, ze spokojem, przebrnąłem przez szpilkowe terytorium i udało mi się nawet dosięgnąć mojego płaszcza. Zamknąłem drzwi za sobą. Kolejna klatka, kolejny blok, kolejne osiedle, na którym wyhaczyłem panienkę.