Nie wszystkie dzieci po dobranocce idą spać
Całymi dniami szwendała się po miejskich śmietniskach dwójka dzieci rodziców książkowej patologii. Dom ich ogranicza bez ciepłej pościeli i ciepłych posiłków.
Trwonili od szkoły, bo szkoła wcale nie uczy życia i nie jest życiem.
Podwórko na którym się wychowały te dzieci już nie było dla nich takie atrakcyjne.
Ileż można grać w piłkę, albo bawić się w berka, czy w chowanego.
Śmietniki to dopiero raj. Można było w nich znaleźć dużo pożytecznych rzeczy a nawet pieniądze. Dzięki rarytasom ze śmietników mogły te dzieci przetrwać cały dzień.
Kiedy nastawał zmierzch wracały do swojego domu – a w nim wieczne rozczarowanie i rozpacz. Chłód rodziców i kara dla rodziców, że one jeszcze żyją.
Tak się zaczyna małych chłopców rozdział przeżycia. Byle od świtu do zmierzchu.
Ich miasteczko liczyło niespełna siedem tysięcy mieszkańców. Stare budownictwa i blokowiska z czasów PRL-u. Każdy każdego tu znał i każdy o każdym mógł gadać, co robi lub nie robi.
Chłopców to nie dotyczyło. Zyli jakby swoim rytmem – niezależnym od innych.
Nie mieli koleżeństwa, bo nie chcieli. Sami to sami. Niezależni od innych (nawet od rodziców biologicznych) od czasu i od codzienności, która i tak wyglądała jak reszta minionych dni.
- Byle do jutra! - mówił jeden do drugiego.
Byli bliźniętami, ale dwujajowymi. Lecz ich mentalność scalała się w jedno. Jakby byli uwięzieni w jednym i tym samym kokonie. Wyzwalała ich tylko chęć istnienia i silna więź. Bez siebie, by się zagubili.
Był taki moment, że opieka społeczna chciała ich rozdzielić i oddać do domów dziecka. Ich spryt uchronił ich od tego. Po prostu uciekli na jedno ze śmietnisk i tam koczowali aż do uciszenia sprawy, co się niewątpliwie udało. I od tamtej właśnie pory śmietniska stały się ich bezpieczną przystanią, domem – i to pierwszym, a nie drugim.
Dom rodziców bywał dla nich koszmarem, uciemiężeniem. Nie korzystali z niego jak inne dzieci, które miały opiekę, jedzenie i troskę ze strony matki i ojca. Ich rodzice to alkoholicy, degeneraci, „puści jak nieodświeżona ściana” - tak mawiali chłopcy o swych dawcach życia.
Nikt ich nie układał do snu zaraz po dobranocce. W ogóle chłopcy nie wiedzieli, co to dobranocka. Nikt im nie opowiadał bajek na dobranoc. Nie wiedzieli, co to bajka.
Wszak znali to słowo, ale w innym znaczeniu – że to coś nie realnego. Nierealność kojarzyła im się tylko z brakiem „łowów” na śmietnisku.
- Ale bajka! Nie znaleźliśmy nic dziś ciekawego – mówił jeden do drugiego.
Śmietnik to ich wychowawca, a oni jego podopieczni.
Byli bardzo zniesmaczeni, kiedy miasto triumfalnie likwidowało śmietnik za śmietnikiem. Chłopcom to nie pasowało. Dowiedzieli się, że za miastem, jakieś trzy kilometry, utworzono wielkie wysypisko śmieci. To ich uradowało, ale poniekąd. W tą i z powrotem będzie sześć kilometrów. No i na takim dużym wysypisku można ogłupieć, aniżeli coś cennego znaleźć. Byli przyzwyczajeni do swoich miasteczkowych śmietnisk.