Klątwa zazdrosnej czarownicy
I tak marzenia rosły w głowie młodej Rozalii, aż zaczęły zmieniać się w tęsknotę, która ciążyła na osamotnionym sercu i nie chciała odejść. Rozalia spędzała z nią dni, krojąc wątłe warzywa lub myjąc naczynia, szorując podłogę, przynosząc drewno z szopy za domem, czy karmiąc leciwego muła. Obojętnie czego by się nie podjęła, nic nie było wstanie na tyle odwrócić jej uwagi, aby zapomniała choć na moment o tym dziwnym smutku, który wypełniał jej pierś. I tak mijały dni, potem tygodnie, następnie miesiące. Rozmarzona dziewczyna zapomniała zupełnie o tym, jak pewnego dnia coś wypłoszyło ją z lasu. Wracała tam każdego dnia, nieświadoma tego, że ktoś ukryty w cieniu sosen obserwuje ją z równą tęsknotą, z jaką ona marzyła o szlachetnych rycerzach.
Pewnego dnia jej mama wróciła od ciotki ze zmarszczonym czołem. Złość aż z niej kipiała, ale nie była wymierzona w młodziutką Rozalię.
- Twoja kuzynka ściągnęła na nas nieszczęście - zawołała, ledwo przekroczywszy próg domu. - Nalej mi tego kompotu z truskawek, który robiłyśmy ostatnio, muszę ochłonąć - i powiedziawszy to opadła na krzesło, wachlując się dłonią. Rozalia pobiegła do kuchni i wróciła po minucie z kubkiem wypełnionym niemal po brzegi kompotem z truskawek, które w tym roku wyjątkowo bujnie porosły mały ogródek przed chatką. - Ten chłopak już jest chory - ciągnęła dalej mama, przerywając tylko na chwilę, aby upić spory łyk z kubka. - Tylko czekać aż wyzionie ducha. A ja ci powiem, że to nastąpi szybko - mówiła wymachując ręką przed oczyma Rozalii, która usiadła obok i słuchała nowych wieści z zaciekawieniem. - Lilia ma już duży brzuch. Moja przeklęta siostra nie przyznała się do tego wcześniej, nic mi nie powiedziała, aby mnie nie drażnić, ale teraz jest już za późno. I tak bym się dowiedziała. Takiego brzucha nie da się ukryć - spojrzała znacząco na córkę. - Ten bękart się urodzi i ściągnie na nas całą plagę problemów.
Maksyma jeszcze długo wyrzucała z siebie żale wobec swojej siostry i jej córki. Skończyła dopiero, gdy zaczęło się ściemniać i nadszedł czas kolacji. Ale nawet i podczas posiłku zdarzyło jej się kilka razy przeklinać nieostrożną siostrę, która nie ostrzegła córki i obudziła klątwę, która miała tkwić w uśpieniu po wsze czasy.
Narzeczony Lilii zmarł dzień przed narodzinami swego dziecka. Lekarz nie mógł doszukać się przyczyny zgonu, a Maksyma i Liwia skinęły tylko głowami nad kompotem z truskawek, nie potrzebowały lekarza, wiedziały, że to wina ciążącego na ich rodzinie przekleństwa. Lilia urodziła córkę, której dano na imię Kornelia. A miesiąc później wyprawiono pogrzeb także jej. Słabe dziecko nie miało żadnych szans na długie życie. Maksyma powtarzała w kółko, że klątwa zażądała więcej dusz, bo przez długi czas była nieobecna, a Liwia starała się pocieszać córkę, zalaną łzami. Smutne wieści dotarły też do Rozalii, ale od kiedy Lilia obudziła klątwę, Maksyma zabroniła dziewczynie opuszczać chatkę na skraju lasu.
Lilia powiesiła się tydzień później, nie mogąc sobie poradzić z bólem po stracie ukochanych osób. Dyndającą na grubej gałęzi, w ogrodzie, znalazła ją matka i drżąc na ciele zdjęła sine ciało, w którym nie tliła się już żadna iskra życia. Trzeci pogrzeb w ciągu tak krótkiego czasu wstrząsnął miasteczkiem. Przypomniano sobie o klątwie i zaczęto odwiedzać stare wiedźmy, żądając od nich magicznych talizmanów do ochrony siebie i bliskich. Maksyma podchwyciła ten pomysł i pewnego słonecznego dnia sama wybrała się do znajomej czarownicy, zostawiając Rozalię samą w ogrodzie.
- Za niedługo wrócę, dokończ pracę i nie opuszczaj domu - rozkazała córce, wsiadła na muła i powoli zaczęła się oddalać, znikając po jakimś czasie za sosnami.