KAY-rozdział osiemnasty
/>-No tak takie ćwoki nie rozumieją.
-Rozwale go
-Nie tu.
-Mamin synki.
-Stul pysk
-Podetrzeć wam pupcie.
-Zajebie cię.
-Mocny w gębie.
-Stój.
Agent poznaje korytarz na tyłach sekcji:
-Dobre miejsce na śmierć
-Żebyś wiedział
-Obróć się
Wykonawszy polecenie:
-Myślałem o was
-Że jak?-śmiejąc się
-Trzymam ci gnata przed facjetą-z uśmieszkiem.
-Tak,co ty nie powiesz
-On se jaja ze mnie robi.
-A żebys wiedział-chwytając broń i zadając cios ręką w brzuch...drugiemu z wojskowych w twarz.
Mając broń agent ucieka korytarzem:
-Skurwysyn złamał mi nos.
-Wstawaj...
-Dorwijmy skurwiela.
Będąc na podziemnym parkingu agent czuje jak kula przelatuje tuż obok niego...odwraca się-strzela raniąc jednego z napastników w nogę:
-Oberwałem...kurwa jak boli...co robisz rozwal go...
Seria strzałów...agent przeskakuje przez maskę samochodu...leci szkło:
-zginiesz gnoju! Słyszysz?!
Pomimo napisania bardzo emocjonalnego listu Kay wciąż nie może się uspokoić.Nadal targają nią emocje.Z błyskiem w oczach wychodzi na taras czując w sobie gniew jakie nigdy wcześniej nie czuła.Patrząc się wściekłym wzrokiem.
"Piękna się wkurwiła"-obserwując z ukrycia."Dałbym wiele by wiedzieć o co chodzi.Co teraz chodzi ci po głowie.Mam nadzieję że nic związanego z mym szefem.Szkoda byłoby takiej dupci."
Policjantka wraca do pokoju.Idąc do szafy:
-Jestem tą niewdzięczną...złą...utrapieniem bożym...tą najgorszą.
Rzuciwszy torbę na podłogę:
-Szlak by to trafił.
Rzucając rzeczami:
-Wszystko zawsze źle-nie rób tego...co ty wyprawiasz....jak się zachowujesz...głupio gadasz...nie rób się złośliwa.Wszystko popsułaś...to twoja wina...zawsze moja...nigdy jego.Święty się znalazł z diablej strony..Zawsze coś do mnie ma...zawsze przeszkadzam.Będąc ciężarem...zakałą rodziny.Nigdy nie traktuje mnie jak człowieka a ja też mam uczucia.Żeby przyszedł jak ociec do córki i porozmawiał tak normalnie to nie.Nigdy zawsze tylko z krzykiem i pyskuje...tylko to umie...to mu wychodzi najlepiej.Właź do cholery-próbując upchnąć gruby sweter-Nic tylko zarzuty...pretensje...Bóg wie co...teraz przynajmniej wiem dlaczego.Wreście powiedział czemu traktuje mnie jak psa.Szkoda tylko że nie wcześniej usunełabym mu się z drogi.Nawet nie miał odwagi zrobić tego wprost...prosto w oczy tylko Jenny...do nień...pewnie do mnie nie trzeba...niby po co...przecież ja jestem ta głupia...nie pożadana...czarna owca...a ona co?-nic...tak jakby to co powiedział było czyms zwyczajnym...normalnym co słyszy się na co dzień...tak jakbym nigdy nie istniała...nic nas nie łączyło...jakbyśmy nic wspólnie w życiu nie przyszły-kurna zasuń się,co za zamek-Nie szkodzi widocznie tak mnie nie nawidzi ale z tym już koniec.Zejdę mu z oczu.Będzie wreście miał święty spokój którego tak bardzo pragnie i normalne życie...beze mnie.Ze swoją ukochaną córką...a nie z tą która go tylko hańbi i przynosi wstyd.Wynosze się stąd raz na zawsze a on niech sobie robi co chce-no nareście...gotowe.
W Kay aż wstytko wrzało...była wściekła...gdyby w tym momencie ktoś wszedł jej w drogę skończył by na wózku inwalidzkim albo gorzej.Była niczym tornado najgorszej kategorii.
Spakowawszy się idzie do pokoju córeczki.Wchodząc do pokoju zauważa zapaloną lampkę:
-Mamo...
-Nie śpisz?
-Nie...
Dziewczynka siada na łóżku ze łzami w oczach:
-Co się stało?
-Śniło mi się.
-Co?-ocierając łzy
-Nie mogę powiedzieć.
-Możesz...
-Nie bo bedziesz na mnie zła.
-Nie prawda.
Zawahawszy sie dziecko tak jakby chciało coś wyznać ale spojrzawszy na matkę nie robi tego:
-Innym razem...do