KAY-rozdział osiemnasty
brze?
-Tak...gdy tylko będziesz gotowa.
-Dziękuje.
-Nie ma za co skarbie-przytulając mocno dziewczykę-lepiej?
-Tak.
-Czemu do mnie nie przyszłaś tylko sama się meczysz ze swymi smutkami?
-Byłam ale byłaś zła...słyszałam.
-Oj głuptasku nie na ciebie.
-Nadal jesteś?
-Tak ale nie mówmy o tym.
-Dobrze...po co przyszłaś?
-Spakować ciebie.
-Czemu?
-Bo jedziemy.
-Gdzie?
-Zobaczysz na miejscu.
-Teraz?
-Tak...nie chcę by rano znów przyszła ta kobieta.
-A Jenny?
-Już z nią rozmawiałam.
-I co?
-Zgodziła się.
-Naprawdę?
-Tak.
W myślach:
"Przypraszam że cię okłamuje."
Dziewczynka zastanawiając się spogląda na matkę:
-Nie miała nic przeciwko.
-Nie.
-Dziwne.
-Dlaczego.
-Jesteśmy przecież rodziną.
"Niestety już nie skarbie.Oni już nic dla nas nie znaczą.Jesteśmy już tylko my-ty i ja...i nikt więcej" a na głos:
-Przekonałam ją że to koniecznie i zrozumiała.
-Aha.
Ubrawszy się:
-Pójdę się pożegnać?
-Nie...
-Czemu?
-Wiesz że nie lubi rozstań.
-To prawda-ze smutkiem w głosie.
"Wkrótce będzie jeszcze gorzej-patrząc na Sarę-gdy dowiesz się wszystkiego ale nie mam wyjścia...muszę tak postąpić...to dla twojego dobra...zresztą nie pozostawiono mi wyboru..."