KAY-rozdział jedenasty
eta chwyta jego rękę...
-Ty suko!...złamałaś ją.
-I dobrze,nie będziesz porywać mojej córki.
-Naszej.
-Ona nie chce być z tobą.
-Bo ją nabuntowałaś,Bóg raczy wiedzieć co jej nagadałaś
-Nic.
-Akurat.
-To ty jej coś zrobiłeś?
-Postradałaś rozum.
-Bynajmniej.
Wysiąwszy z wozu dziewczynka staje za matką:
-Wsiadaj i zabieraj się stąd
-Zapłacisz mi za to.
Patrząc na odjeżdżający samochód:
-Wszystko dobrze aniołku?
-Tak mamo
"Mamo,jak dobrze znów to usłyszeć"
-Chodźmy do domu.
W środku:
-Coś się pali?
-Boże...naleśniki...no to już po sniadaniu.
Widząc usmiech Sary:
-Śmiejesz się ze mnie? Niech no cię złapie
-Aaaa-uciekając
-Mam cie...mam i juz nie puszczę.
Tuląc córeczkę:
-Mamo nie tak mocno
-Przepraszam...bardzo cię kocham.
-Ja...
-Wiem kochanie...wiem.
Będący w oknie mężczyzna nerwowo obserwuje ulicę.Widząc popielatego dodge'a:
-Gdzie moja broń
-Co ty wyprawiasz?
-Gdzie ona jest...mam
Słysząc dzwonek do dźwi:
-Schowaj się.
-Ale...
-Bez gadania.
Meżczyzna staje za dźwiami,które po chwili się otwierają :
-Ani kroku dalej! Odwróć się!
Kobieta powoli odwraca się.
-Boże,Kristi...przepraszam...trace już rozum.
-Spokojnie Alan,daj mi pistolet.
Mając broń w dłoni:
-Pogadajmy
-Dobrze
-Co się dzieje?
-Mieliśmy telefon.
-Kiedy Emmo
-Rano,zaraz po nim zadzwoniłem do ciebie.
-To był on.
-Macie pewność.
-Tak.
-Nigdy nie zapomne tego głosu.
-On nie żyje.
-Nie brzmiał jakby był martwy.
-Co powiedział?
-Zapłacicie za swe grzechy.
Zamyslona policjantka zamilkła:
-Co mamy robić?
-Boimy się.
-Mamy dzieci.
-A jeśli on je z krzywdzi?
-Gdzie są?
-Pojechały do szkoły.
-Jade po nie a Wy nie ruszajcie się z domu.
-Dobrze
-Gdyby przyszedł strzelaj.
Wysiadająca z wozu kobieta ma łzy w oczach:
-Coś się stało?
-Nie...nic
-To czemu płaczesz?
-Ze szczęścia.
-Nic nie rozumiem
W recepcji szpitala:
-Ty szczęściaro
-Może mnie ktoś uświadomić?
-Nie słyszałaś?
-Czego?
-Oświadczyn.
-Czy ich?
-Chłopaka Samanthy.
-To nie były oświadczyny.
-Prawie.
-Wyznanie miłości
-Najpiękniejsze jakie słyszałyśmy
-To stąd te łzy
-Tak...wzruszyłam się
-No pewnie
-Mamy czułe serca.
-Tylko czemu nie zadzwoniłaś do programu
-Bo...bo nie potrawie tak mówić o uczuciach...zwłaszcza publicznie na antenie...
-On i tak cię kocha.
-Całym sercem.
-Przepraszam że przeszkadzam,jesteś mi potrzebna.
-Idź
-A my poplotkujemy
-Byle nie o mnie
-Ależ skąd.
Odszedłszy parę kroków:
-O co chodzi?
-O operację.
-Nie mam o tej porze żadnej.
-Wiem,ma operować Chris.
-Wiec o co chodzi?
-O jego stan.
-Nie bardzo rozumie.
-Wydaje mi się że sobie łyknął.
-Wiesz co sugerujesz?
-Wiem.
Widząc spojrzenie koleżanki:
-Nie mam pewności,jedynie tylko podejrzenia i złe przeczucia.
-To za mało...nie możesz twierdzić że ktoś pił na podstawie przeczuć.
-Więc co ma zrobić?
-Pozwolić wykonać koledze operacje.
-A jeśli mam rację to co?-dziecko ma stracić zycie bo ktoś strzelił sobie jednego,bo kolezanka nie chciała mnie posłuchać?Pozwolisz by dziecko umarło,weźmiesz za to odpowiedzialność?Czy twoje sumienie pozwoli Ci później normalnie żyć?
-Alan czego Ty ode mnie chcesz?
-Byś asystowała przy operacji, patrzyła mu na ręce.
Zamyślona Samantha nic nie odpowiada:
-Sam...p