Kawiarniana znajomość
- Chyba nie jestem śmieszny?
- Proszę cię…
- … Ale właśnie tu, przy tobie, czuję się zagubiony.
- Naprawdę? Przed nami dużo dobrych chwil.
- Mówisz jak wróżka! – uniosłem głos. Znowu dałem się ponieść chorobliwej zazdrości o dominację. O władzę.
Cofnęła rękę i spojrzała uważniej. Usiłując zrozumieć.
- Naprawdę nie wiem… co cię ugryzło?
- Przepraszam. Czasami coś mnie ponosi… Chyba jestem zazdrosny o twoją wiolonczelę – powiedziałem szybko i bez zastanowienia.
Oboje wpatrywaliśmy się w siebie, zaskoczeni. Ja – tym, że uświadomiłem sobie, iż mówię prawdę; ona – bo zrozumiała, że to prawda.
Byliśmy zaskoczeni tym odkryciem, i widząc swoje miny – roześmialiśmy się, jak na ten lokal, zbyt głośno.
- Teraz już wiem, że mnie lubisz – twarz jej się śmiała.
- Tak?... A wcześniej?
- Wcześniej się nie znaliśmy.
- Więc mogę cię… już o coś zapytać? – zrobiłem dramatyczną pauzę, i zawiesiłem głos.
- Słucham.
- … Dlaczego wiolonczela?
- Dlaczego? O Boże… Nie spodziewałam się tego pytania.
- O czym myślałaś?
- O niczym nie myślałam, raczej coś czułam. Nie ważne… A wiolonczela?... Od dziecka uczyłam się gry na pianinie. A potem poznałam inne instrumenty. Przede wszystkim chciałam grać na gitarze, i wzbudzać zachwyty chłopców. Wiesz… przy ognisku, tak romantycznie…
- Wiem.
- Wiesz?... Ty też chciałeś grać na gitarze? Przy ognisku? – roześmiała się.
- Tak, a potem chciałem grać na trąbce.
- I grasz?
- Nigdy się nie nauczyłem. Byłem leniem.
- Pewnie żałujesz?
- Trochę… Ale co z wiolonczelą?
- Z gitary zrezygnowałam. W końcu tych ognisk było tak mało… Teraz już nawet nie wiem, czy jakieś były. Pewnie tylko za nimi tęskniłam… W końcu polubiłam skrzypce. Ale jeszcze nie uświadamiałam sobie, jaki naprawdę jest ten mój instrument… Pewnego dnia stało się to oczywiste.
- To dobry wybór… - byłem zamyślony. – Wiolonczela i twoja czerwona sukienka… Każde serce spalisz.
Roześmiała się.
- Pytasz mnie, a znasz odpowiedź! Drań.
- Ja naprawdę byłem ciekawy.
- Przecież wiem. Ja też jestem ciekawa, dlaczego wybrałeś taki zawód?
- Widzisz… nie wiem jak to było ze mną. Czasami żałuję, że nie zostałem psychiatrą. Bo jednakowo lubię kroić i wsadzać w kaftan bezpieczeństwa.
- Nie chcesz powiedzieć? Tak tylko pytam…
- Poważnie… Nie wiem. Trudno o prostą odpowiedź. Ale moja praca jest fascynująca.
- Zostawmy więc przeszłość. Co myślisz o pianiście?
Już chciałem zapytać skąd go wytrzasnęła, ale ugryzłem się w język.
- Chyba jest dobry. Na pewno. I on zrobił na mnie wrażenie. Jest w nim coś, co przyciąga uwagę. Może gdybym słuchał, nie widząc go?...
- Pewnie masz rację… Gra z pasją… A jego postać przyciąga uwagę.
Luiza zagrała jeszcze trzy razy. Potem wyszliśmy.
Milczała. Wydawała się zagubiona.
-… Chcesz być ze mną – zapytała cicho.
- W najgorszych sytuacjach… Kiedy czujesz się samotna.
- Moje pytanie wynika z twojej otwartości – usprawiedliwiała się.
- Nie musimy sobie wszystkiego mówić… - i ja ściszyłem głos.
- Wiem. Nic nie musimy.
Spojrzałem na nią i zapragnąłem ją namalować. Jej usta, tę bladą linię w połysku miecza i rozgniecionej maliny. Coś tak subtelnego i samotnego, jak pragnienie piękna.
Gryzło mnie, że to jedynie kawiarniana znajomość.
Przed hotelem zatrzymałem się i spojrzałem na nią jeszcze raz tamtym spojrzeniem znad stołu sekcyjnego. Chciałem wiedzieć. Jednak nie pragnąłem odpowiedzi.