Karmnik
Przekrzykiwali się nawzajem, podnieceni po zabiciu wrogów.
– Teraz są osłabieni, uda się! – krzyczał jeden z wojowników.
– W tej chwili mamy lecieć? Nie wiemy, jaka jest wola Wielkiego. Chciał końca walki – powiedział inny.
– Mówisz, że im sprzyja? Uratował ich?
– Nic takiego nie powiedziałem. Ale przerwał walkę. Dlatego, że szło nam jak nigdy?
Do gniazda narad wleciał strażnik.
– Wielki Dobry zabrał ciała Twardych! – zameldował.
Chwila ciszy.
– Myślicie, że Wielki ich zjadł? – ktoś zapytał.
– A po co zabrał?
– To dowód! – Poderwał się ojciec Wietrzyka. – Wielki Dobry przerwał walkę, bo dwie ofiary mu wystarczyły! Jest po naszej stronie! Chce śmierci Twardych Dziobów. Chce ofiary!
– Nawet zagrzmiał dziobem, kiedy ich zabierał – dodał strażnik.
– Chwała Wielkiemu i naszemu klanowi! – wrzasnął przyszły szef.
– Chwała! – krzyknął dziadek Wietrzyka. – Wielki chce, żebyśmy w końcu zaprowadzili porządek!
– Chwała mu i ofiara z Twardych Dziobów!
Rozgorzała fanatyczna wrzawa.
Wietrzyka bolała głowa od tego wrzasku i od ciosu otrzymanego w czasie walki. Nie miał ochoty włączać się do dyskusji, ale nie mógł słuchać tych niebezpiecznych bredni. Wyskoczył na środek i zawołał:
– Wielki przerwał walkę, bo nie powinno jej być! On chce, żeby jadły z Gniazda Obfitości wszystkie ptaki!
– Polecieli na pomoc tobie, niewdzięczniku! Zabroniłem ci tam latać! Wynoś się stąd! Jeszcze jedno słowo i nie będziesz już moim synem!
Szansa na bycie szefem minęła dawno po tym, jak porzucił służbę w wojsku.
– W dupie to mam – ćwierknął. – Nie chciałem, żeby mi pomagali!
Wyfrunął z gniazda narad. Chciało mu się płakać. Nic nie mógł zrobić, nic do nich nie docierało. Nie mógł już nawet rozpocząć dyskusji. Zbyt dobrze czuli się w swojej nienawiści i łechtaniu ego, a dzisiejsze wydarzenia to początek tragedii.
– Co robić? – zakwilił.
Nie wiedział, po co Wielki Dobry zabrał ciała Twardych, ale na pewno nie zależało mu na ich śmierci.
Od jakiegoś czasu chodził Wietrzykowi po łebku pewien pomysł, ale wymagał ogromnej odwagi. I udziału osobnika z drugiego klanu.
Nie było już czasu na zwlekanie i zbieranie się w sobie.
Poleciał na teren Twardych Dziobów. Miał tam kryjówkę w krzaku berberysu, z czasów, kiedy był szpiegiem. Teraz wypatrywał stamtąd Świrki.
Całe stado skakało pod orzechem, zbierało krople rosy z trawy.
Chciałby zaćwierkać jej pięknie, poskakać przed nią, pokazać okazałą plamkę na podgardlu i zdobyć jej serce. Był duży, wysoko wykluty, jego dziadek był szefem, po nim będzie ojciec. Na pewno spojrzałaby przychylnym okiem.
Nic o niej nie wiedział, tylko tyle, że nie była nikim ważnym w hierarchii, ale to nie istotne.
Zagapił się na nią, jak szpak w czereśnie. I wpadł na pomysł, że to jej zaproponuje zrealizowanie planu udowodnienia obu klanom, że Wielki Dobry wszystkich traktował równo.
W międzyczasie ją uwiedzie.
– O nie – zakwilił.
Jakiś wróbel skakał przed nią i ćwierkał.
– Odwal się – szeptał Wietrzyk.
Na szczęście nie była zainteresowana i okazała to fircykowi, który podleciał skakać przed inną samiczką. Ta miała jeszcze mniejszą ochotę na amory.
– Skacze mi tu, idiota! Ja mam dzieci do wykarmienia! Dopiero straciłam męża!
– Spójrz na moją plamkę – ćwierkał amant, sapiąc.