Karmnik
– Wielki zabrał naszych poległych. Co to znaczy? – zapytał ktoś z tyłu.
– Nie wiem, ale Prawowici są przekonani, że Wielki jest po ich stronie i żąda więcej ofiar. Z was, Twarde Dzioby. Czeka was zagłada, bo moi ziomkowie to lepiej wyszkoleni żołnierze i jesteście słabsi o dwa wróble.
Było cicho, nikt się nie odzywał, dobrze wiedzieli o czym mówił.
Wietrzyk patrzył po ich dziobach. Wyobraził sobie, że Świrka jest krewną gawrona, wiecznie pijanego sfermentowanymi owocami awanturnika. Oczami wyobraźni zobaczył, jak nawaleni maszerują razem środkiem trawnika i drą ryja.
Kiedy załatwimy sprawę, spadam stąd – pomyślał.
Wtedy zleciał na niego Giezek, największy z obiboków, odtrącony przed chwilą zalotnik. Nadarzyła się okazja zrobić coś wielkiego. Zabić księciunia to nie lada wyczyn.
Zaatakował z góry wykorzystując nieuwagę zebranych.
Mocne dziobnięcie w głowę zamroczyło Wietrzyka. Największy zakała klanu chciał jak najszybciej zadziobać większego i silniejszego od siebie przeciwnika. Dziobnął jeszcze dwa razy, ale już nie tak mocno i Wietrzyk zdołał zerwać się do ucieczki w stronę neutralnego ogrodu. Kręciło mu się w łebku, nie wiedział kto go zaatakował, ile osobników. Wiedział tylko, że przy Gnieździe Obfitości są straże z jego klanu i będzie uratowany.
Gamoń Giezek dał Twardym Dziobom impuls do działania i zakorzeniona nienawiść do wroga wróciła. Pognali całą chmarą za rannym ptakiem.
Dopadli go pod karmnikiem. Straże Prawowitych Dziedziców poleciały zaalarmować swoich, ale zanim wrócili z oddziałem, Twarde Dzioby, na czele z rozentuzjazmowanym leniem przeżywającym swoje pięć minut, zadziobały Wietrzyka.
Świrka podjudzała ich z tyłu:
– Dojechać zboczeńca!
Kiedy przyleciała eskadra Prawowitych Dziedziców, do ogrodu wyszedł człowiek.
– Wielki Dobry! – ktoś krzyknął.
– Sio! – Darek rozgonił towarzystwo.
Podniósł martwego wróbla.
– Głupie ptaki – mruknął.
Wyrzucił go do śmieci jak dwa poprzednie. Potem wrócił do ogrodu, wyrwał z ziemi karmnik i zaniósł do garażu.