Kamień
W końcu docieram na miejsce. Nic się tu nie zmieniło. Głaz leży, jak leżał. Nie wskakuję na niego jak kiedyś, tylko gramolę się powoli i siadam. Przez tę głowę nie mogę jeszcze szaleć.
Kamień jest zimny, rzecz jasna, ale w końcu wiem, jaki jest potwornie ciężki. Pytałem kiedyś tatę, skąd się tu wziął, bo nie pamiętam, żebym uczył się o tym w szkole. Powiedział, że przyniósł go wielki lodowiec dawno temu. Sam nie wiem, jakoś nie mogę sobie tego wyobrazić. Ale może tak było skoro większość kamieni jest okrągła. Turlały się pchane tym wielkim lodowcem.
Otwieram książkę. Czytam chwilę, jest super, strasznie mi tego brakowało.
– Co to? – Zeskakuję z kamienia.
Nie powinienem skakać. Głowa zabolała od wstrząsu. Ale głaz wyraźnie drżał, poczułem to, kiedy tylko przestałem się wiercić i skupiłem na książce.
Stoję i gapię się na niego. Ziemia nie drży, więc to on. Przed wypadkiem pewnie zwiewałbym już do domu, ale teraz nie do końca wierzę swojej głowie. To pewnie złudzenie, jak drzewa z galarety.
Kładę ręce na głazie. Wyraźnie wibruje, dziwne. Jest ciężki więc powinien być stabilny, sprzyjać wstrząśniętemu błędnikowi, a nie odwrotnie.
– Może kamienie są żywe, jak drzewa?
Wiem, że to nie prawda. Tak tylko powiedziałem. Przytulam się i zamykam oczy. Obejmuję super mocą cały kamień. Czuję jego ciężar, sam nie wiem ile to ton, bardzo dużo. Jestem prawie pewien, że nie jest żywy.
I faktycznie jest tak samo martwy jak kanapa w domu. Ale też zupełnie inny.
– Co to tak mruczy? – Nie mogę dociec.
Może to tylko w mojej głowie? Skupiam się mocno. Muszę wyglądać jak idiota. Wchodzę w głąb struktury kamienia. Najpierw jest gęsto jak w japońskiej kolejce miejskiej, ale im głębiej, tym robi się rzadziej i zaczyna coś, jakby sieć, gąbka, w której pełno miejsca.
Jeszcze dalej trafiam na atomy, z których składa się każda rzecz. My też się z nich składamy. Nie jestem pewien, ale to dzięki nim czuję cały przedmiot, którego dotykam. W kamieniu atomy są blisko siebie, dlatego jest taki twardy. Uczyłem się tego trochę z tatą, bo mnie to zainteresowało.
Próbuję wejść głębiej. Nie wiem jak to inaczej powiedzieć. To nie prawdziwe wchodzenie oczywiście, bardziej wnikanie. Atomy rozdzielają się na drobne cząstki, a te – na jeszcze drobniejsze. Coś jest między nimi napisane. Bardzo dużo tego, aż za dużo, dlatego drży.
Chyba w końcu zaczynam coś rozumieć z tego drżenia. Ciężko to wytłumaczyć, bo odbieram to inaczej niż uszami i oczami.
W tym kamieniu jest cała masa zapisów. Trochę się z sobą mieszają.
– Ej! Młody, zmiataj stąd!
Ktoś zawołał. Odrywam się od głazu. To nieprzyjemne.
– Kurde, nie mieli kiedy?
Zbliżają się jakieś dwa starsze chłopaki i dziewczyna. Nie ruszam się, może zostawią mnie w spokoju. To znaczy kamień, bo o niego im chodzi, są za duzi, żeby chcieć mi dokuczać. Mam nadzieję.
Podchodzą.
– Nie rozumiesz, co się do ciebie mówi? Jesteś upośledzony, że tak macasz ten kamień? – pyta jeden.
Drugi trzyma dziewczynę, a ona się śmieje i próbuje wyrwać.
– Nie jestem – odpowiadam, biorę książkę i odchodzę.
Odwracam się jeszcze i patrzę na kamień. Jestem zły, że mnie przepędzili.
– Sam jesteś upośledzony – gadam cicho.
Siadają, jakby głaz należał do nich, śmieją się i wyciągają piwo. Ciekawe, co na to ich rodzice?
Siadam na pieńku nieopodal. Poczytam, może szybko pójdą. Mam naprawdę świetną książkę. O chłopakach takich jak moi kumple i ja. No może trochę młodszych. Też mają bazę w lesie, a w niej skarby. I przeżywają przygodę. I to jaką. Jakiś dorosły buchnął im z kryjówki radio i próbują je odzyskać.