Burza strachu
Nadciągały burzowe chmury, niosąc ze sobą zmrok i czarne cienie. To
taki czas, kiedy cała energia świata skupia się w jednym momencie, by
wydać owoc swojej bezgranicznej potęgi. Błyskawica przeszyła niebo
rozjaśniając mroczne zakamarki okolicy, a potężny grzmot wstrząsnął
ziemią. Silny podmuch wiatru przyniósł pierwsze krople, które spadły
prosto na spragnioną wody ziemię. Jeszcze jedna błyskawica rozdarła
niebo, potem kolejna i następna. Raz za razem, raz za razem.
W
pewnym momencie nie wiadomo było czy to kolejna błyskawica, czy wciąż
ta sama, dźwięk grzmotu nie cichł, a po chwili pioruny zaczęły uderzać
z mocą w ziemie.
Potężny ryk triumfu wielu zgasłych gardeł zagłuszył wciąż niecichnący huk piorunów.
Mała
Tula skuliła się w swoim łóżeczku i naciągnęła z przerażenia na głowę
swoją pierzynę. Już dawno nie widziała mamy, gdyż ta bardzo chorowała i
od ponad pół roku leżała w szpitalu. Tak bardzo teraz jej potrzebowała.
Zapłakała cicho w poduszkę.
Skrzyp, skrzyp. Skrzyp. Łup.-
Potężny huk wstrząsnął pokoikiem małej. Nawet pod kołdrą dostrzegła, że
coś jest nie tak. Było tak jasno na zewnątrz i tak przerażająco głośno
nawet w jej pokoju. Przez całe swoje ośmioletnie życie nie przeżyła
jeszcze takiej burzy. Poczuła jak coś nagle zaczyna zsuwać z niej
kołdrę i choć bardzo mocno ją trzymała to, to coś było od niej
silniejsze. Jej serce przyśpieszyło swój rytm, a dłonie spociły się
nieprzyjemnie.
„Zabiję, uduszę niezdarna dziwka! Myślisz że nam uciekniesz? Zabije” usłyszała jakiś dziwny syczący szept koło swojego ucha.
Nagle
coś przeleciało ze świstem przez pokój i ugodziło w poduszkę tuż koło
jej głowy. Jak oparzona wyskoczyła z pod pierzyny, bo i tak dłużej już
nie umiała jej utrzymać. Coś zerwało ją z wielką siła i pierzyna
wyleciała przez okno za zewnątrz.
Machinalnie spojrzała w bok by sprawdzić, co ja zaatakowało, na poduszce leżał do góry nogami mały krzyżyk zerwany ze ściany.
Ryk
burzy nie cichł, przeszywał na wylot bębenki w uszach, Tula zatkała,
więc je małymi piąstkami, ale to wciąż nic nie dawało. Nagle coś w rogu
jej pokoju się poruszyło. Znieruchomiała ze strachu. Zawsze
nienawidziła tego kąta, nigdy nie był dostatecznie oświetlony nawet
teraz, kiedy wszystko tonęło w dziwacznym świetle tej niegasnącej
błyskawicy.
Tula zamarła w bezruchu sparaliżowana strachem. Gdzie jest tata? Myślała gorączkowo- czyżby nikogo w jej domu nie było?
Nagle
zauważyła kątem oka inną postać skuloną w rogu między ścianą a jej
łóżkiem. Wyglądało to jak jakieś małe dziecko z czarnymi włosami na
głowie. Ponownie dobiegł do niej jakiś dziwny szept
„Uduszę,
wszystkich uduszę, nie zostanie kamień na kamieniu, otchłań, otchłań,
otchłań, otchłań, Hahahahaha” okropny chichot przeszedł w wycie tak
głośne, że wszystkie włosy na karku stanęły jej dęba. Z tego
wszystkiego poczuła, że między nogami robi się jej mokro.
To coś
spod ściany zaczęło wypełzać w obręb dziwacznego światła. Oddech Tuli
przyśpieszył do granic wytrzymałości. Nie tylko dwie istoty siedziały w
jej pokoju. Tula naliczyła ich aż siedem kiedy wypełzły do światła.
Poruszały się dziwacznie jakby nie panowały do końca nas swoimi ciałami
a powykrzywiane twarze wpatrywały się w nią z morderczą uciechą.
„Mam
ciiię, maaaamy, jesteś nasza…” szeptały wciąż chichocząc. Wyglądały
okropnie, a co jedna to gorzej. Wszystkie były mroczne miały
niedopasowane kończyny jakby poskładane od różnych dziwnych zwierząt, a
może istot? Wyglądały naprawdę groteskowo.
Burza zwalniała, jej
błyski stały się migoczące, Tula teraz widziała tylko klatkami jak na
starym filmie. Nagle poczuła, że czyjaś nieforemna dłoń zamyka się na
jej przegubie.
„Nasza…” usłyszała szept a do jej nozdrzy dobiegł ohydny smród przypominający pleśń i ziemi