"Jak cycata nauczycielka rosyjskiego dekonspirowała tajną organizację"
- Nie dasz rady… porzygasz sie … - stwierdził Spodek, mieląc przy tym w ustach pierwszy wyjęty z opakowania herbatnik, których smak przypinał czerstwą bułkę z dodatkiem płynu do mycia szkolnego parkietu. Zdawał sobie sprawę, że z naszej czwórki tylko Mateo może podjąć próbę zjedzenia zeszytu.
- O co zakład, że zjem ? – wyciągnął rękę Mateusz, a Spodek chcąc nie chcąc, podał mu swoją.
- O to co zawsze, o kopa w tyłek - odpowiedział z pewną rezygnacją Spodek, a zawsze chętny do oglądania takich ciekawych wydarzeń Wierzba, przeciął uścisk dłoni graczy, zatwierdzając w ten sposób warunki i stawkę zakładu.
Jego rozstrzygnięcie miało miejsce dwa dni później, w miejskim parku, po lekcji religii, która odbywała się jak co tydzień w salce parafialnej przy kościele farnym. Jak się okazało, tajne kody zapisane były na ledwie trzech stronach 16-kartkowego zeszytu, ale to już było nieważne. Zakład jest zakład ! Zeszyt miał być skonsumowany w całości.
Z pierwszymi dwoma kartkami poszło całkiem nieźle, dwie kolejne również nie zajęły Mateuszowi zbyt wiele czasu. Zafascynowany, patrzyłem jak kolega, którego pomysły zawsze wzbudzały mój podziw i szacunek i który w głosowaniach nad decyzjami naszej paczki, miał we mnie sprzymierzeńca – fachowo drze kartki zeszytu na drobne strzępki, wkłada je do ust, chwilę przeżuwa i z dostojeństwem godnym angielskiego lorda jedzącego pudding, przełyka kolejne porcje zeszytu. Oczywiście o popijaniu strawy nie mogło być mowy ! Wszystko szło zgodnie z planem, ale w okolicach dwunastej lub trzynastej kartki, Spodek czując zbliżającą się nieuchronnie przegraną, zaczął kontestować swoje spostrzeżenia na temat jakości papieru z jakich wykonane są szkolne zeszyty.
- Tato opowiadał mi kiedyś, że zeszyty robi się z makulatury – rozpoczął, patrząc jednocześnie na Mateo, który nie wzruszony tymi słowami udawał, że z zaciekawieniem ogląda rosnące w parku kasztanowce, mieszając ze śliną, kolejną pustą stronę książki kodów. Widziałem, że o ślinę było mu coraz trudniej, a papieru zostało jeszcze sporo.
- Ja tam na makulaturę wyrzucam różne stare papiery - podchwycił szybko Wierzba, uważnie obserwując minę konsumenta pomocy szkolnej.
- No. Ja też się nie pierdzielę - dodał Spodek - Ostatnio jak była w szkole zbiórka makulatury to dodałem do sterty gazet, używane przez moją ciotkę chusteczki higieniczne - powiedział przyglądając się jeszcze uważniej Mateuszowi.
Z niepokojem zaobserwowałem, że po tych słowach, twarz kolegi będącego już przy czternastej kartce zeszytu przybiera kolor coraz bardziej przypominający barwę spożywanego biało-szarego celulozowego posiłku.