"Jak cycata nauczycielka rosyjskiego dekonspirowała tajną organizację"
- Trzeba zjeść zeszyt kodów ! - powiedział patrząc jednocześnie na Spodka tak jakby, to on już został wybrany do przeprowadzenia tej niezwykle trudnej i ryzykownej misji. - Nie ma innego wyjścia, tylko w taki sposób będziemy mieć całkowita pewność, że nikt nie pozna jego treści.
- Całkiem cię porąbało ! Można zjeść kawałek papieru, no… może jedną kartkę z zeszytu, ale nie całą książkę kodów ! – prawie krzyczał Spodek, zły że to jemu bezczelnie sugeruje się realizację tego arcytrudnego zadania.
Trzeba dodać, że w naszej paczce nie było przywódcy. Wszystkie decyzje podejmowaliśmy w pełni demokratycznie, głosując za lub przeciw, a jeżeli istniała równowaga głosów to rzucaliśmy monetę i ślepy los decydował o części naszych posunięć. Nie mniej jednak pomiędzy Mateo, a Spodkiem od dłuższego czasu toczyła się zimna wojna o przywództwo.
Mateo – wysoki jak na swój wiek, niebieskooki aryjski blondyn - był najbardziej przebiegłą, inteligentną i kreatywną postacią w naszym gronie, bardzo rzadko uciekającą się do siły fizycznej w celu przeforsowania swojego stanowiska, czy idei.
Spodek – średniego wzrostu szatyn z lekko odstającymi uszami i charakterystycznym „podskakującym” sposobie chodzenia – sposób na zdobycie przywództwa w grupie upatrzył sobie w swojej rzekomej tężyźnie fizycznej i chęci zaimponowania kolegom umiejętnościami w sztukach walki, które w znacznej mierze zdobył oglądając co najmniej 25 razy w jedynym miejscowym kinie „Radość” film z Brucem Lee pt. „Wejście smoka”, którego bohater stał się od tej pory jego największym idolem.
- Wacek nie dasz rady ? – zwrócił się do Spodka niski i szczupły Wierzba, który jako jedyny z naszej czwórki mówił często do Spodka po imieniu, chcąc zapewnić sobie w ten sposób jego względy.
- Sam zjedz ten zeszyt jak jesteś taki mądry ! – odburknął Spodek patrząc z wyrzutem na Wierzbę, który już zaczął żałować, że publicznie poddał w wątpliwość trawienne zdolności swojego guru.
- Może każdy z nas zjadłby jedną czwartą książki kodów ? - zaproponowałem nieśmiało - To by wyszło po 4 kartki dla każdego - uruchamiając swoje kiepskie zdolności matematyczne, dokonałem szybkiego przeliczenia koniecznej do konsumpcji ilości papieru.
- Nie policzyłeś okładki … - zgasił mnie Mateo.
Tymczasem Spodek, wycofując się z pomysłu zjedzenia sporej porcji papieru, zaczął udawać, że nic go nie obchodzą nasze ustalenia, rozpoczynając jednocześnie spożywanie kupionych w kiosku szkolnym na poprzedniej przerwie herbatników o fascynującej nazwie „Herbatniki szkolne”.