Hell Woman
Ciemność odnalazła go, wybierała
dokładnie. Nie mogła popełnić błędu. Wykalkulowane obliczenia, udana zdobycz.
Ogarnęła, zapuściła się głęboko w neurony, czytając umysł. Przepełniony bólem,
ogarnięty szaleństwem, niepohamowany w namiętności. Jest, leży w oparach snu,
wokół zapach rozterek, budujących mur złości. Nieskruszony w błędach, bardzo
grzeszny. Powstały z naiwności, odrodzony w smutku. Tak, ciemność przynależy do
niego. Już go ma i on patrzy. Nieokreślona sylwetka, rozmywająca w przestrzeni
swą nierealnie spotęgowaną pierwotną moc. Napełnia wnętrze, karmi, pożera,
chichocze w zachwycie nad bólem, nad nim. Przygląda się i gratuluje. Wybór
dokonany.
Zatracałem się. Zamykałem w czeluści
fizyczności. Słowa i emocje przestały mieć znaczenie. Czułem się przetrawiony i
wyrzuty. Funkcjonowałem w rytmie spoza muzyki rzeczywistości. Zupełnie inne
tempo, stan nieokiełznanego żalu i bólu. Słabłem, jednocześnie stając się
silniejszym. Umierałem we własnych wnętrznościach, odradzałem się w skrajności,
w przepaści goryczy. Kości i mięso me przechodziła ciemność, gładka, pulsująca
i chaotyczna. Z niesmakiem spoglądałem na przedmioty. Nawet żywe istoty stawały
się martwe i puste w mych ślepiach. Bo to już z pewnością nie były oczy. Ich
blask pogłębiał, permanentny stan niewyspania. Nie wypoczęcie budowało napięcie
w trzewiach. Początkowo było to dyskomfortowe, jednak z czasem zaczęło mi
odpowiadać. Wspaniały bezustanny stan poirytowania i złości. Gotowość mięśni,
pewność. Dziwne, specyficzne poczucie pewności. Odnalazłem się w nim.
Zatraciłem. Napędziłem skrajnościami i wspomnieniami. Sens nabrał kolejnego
odcienia niepewnej szarości. Stawałem się przesiąknięty chłodem, zamarzałem dla
emocji. Schładzałem dawne żądze i głębokie uczucia. Nie wiem, czy to jest
dobre, trochę się boje, ale z tym powiewem chłodu definiującym mnie, to już nie
może być zwykły strach. Upadłem gdzieś. W miejsce, które nie powinno mi być
dane do penetracji. Byłem zbyt słaby i napastliwie oddający się emocjom. Ale
cóż, przynajmniej mam swój chłód, tylko dla mnie...
Mrok zapada nad miastem, powolnie i
swawolnie rozprzestrzenia się po niebie. Wsiąka w każdą wolną przestrzeń.
Przenika materię, penetruje. Spokojnie, bez pośpiechu, chłodno kalkuluje i
wplata pomiędzy wszystko siebie. Otacza, otula, opiekuje się. Senność ogarnia
zmęczone ludzkie głowy. Pęd słabnie, noc zaczyna grać własny, powolny rytm.
Ciemność porusza się gładko, nieociężale, technicznie. Mrok nie-chaotyczny,
tylko wydaje się taki, jest przekalkulowany. Obliczony i uregulowany. Wiatr
wzmaga się. Poorana kraterami satelita w pełni oddaje swe wymiary na
rozgwieżdżonym nieboskłonie. Późno już, senność ogarnęła pulsujące istoty. Mrok
otulił i zmroził. Teraz w nim już nie-pustka. Przestrzelony pragnieniami,
żądzami, obrazami jest pełen i obserwuje. Coś pulsuje w ciszy. Niebo rozpala
się. Ogień w jej ruchach...
Sen, gdzie się podział? Już nawet go
nie pamiętam. Tak wiele przepadło z pamięci. Jedno tylko jest bezustannie
powtarzalne, pochłaniające, palące. Wspomnienie lekko przyprószone, zatarte,
jednak wciąż wyraźne. Pożądałem jej. Pochłaniałem, zatapiałem usta w skórze.
Zapach zniewalał, prowokował. Chłonąłem gesty i słowa. Wpatrywałem się i
oddawałem siebie, me sny, myśli, emocje i słowa - codziennie. Kradła po
kawałku. Odbywało się to bezboleśnie. Wspaniałe utonięcie, doskonała śmierć.
Ufałem, skrajnie zagubiony, oddałem wszystko, a ona dała mi nic. To nic powoli
stało się wszystkim. Zatracony i zagubiony, teraz już nie ma mnie. Jest tylko
chłód i cień. Snuje się, wałęsam, prześlizguje i w swym namiętnym chłodzie
cierpię, tęsknie i nie definiuje na nowo. Gorycz tak ostra w smaku, chce
wymiotować, duszę się, nie mogę nabrać powietrza, jest takie zimne. Wszystko jest takie zimne, dlaczego?