Gospoda Pod Rozbitym Krążownikiem
jąć w słowa zdziwienia na twarzy najpierw właściciela, a następnie profesora. “Co też ty gadasz, mruknął właściciel, jak mówisz?” Profesor pomyślał, że rozmówca nie dosłyszał najnormalniej w świecie, więc głośniej wyłuszczył jak sprawy stoją. “Moja knajpa się tak nie nazywa… Ani pod, ani nad, i w ogóle” warknął właściciel znikając na zapleczu. Ledwo co zdążyłem złapać naszego kochanego naukowca. Osunął się ze stołka przy barze. Od tego czasu, jak państwo wiedzą, popadł w depresję, która zakończyła się ciężką chorobą. W drodze powrotnej powiedział tylko: “Uległem masowemu kłamstwu”. To były ostanie słowa jakie słyszałem. Jeśli chcieliby państwo wiedzieć, jak brzmi prawdziwa nazwa, to muszę z bólem przyznać, że nie udało się jej ustalić. Właściciel na pytania odpowiadał niezrozumiałym milczeniem, zaś szyld, no cóż, szyldu jako takiego nie ma. Świecą się tylko skrzyżowane sztuce z epoki Przedgalaktycznej. Próbowałem dotrzeć do dokumentów Gospody, jakichkolwiek zapisków formalnych, urzędowych – i nic. Pusto. Dla urzędników, dla Imperium, zajazd nie istniał. Czy drążyłem temat? Tak, do czasu. Pewnego dnia, gdy grzebałem w archiwum, ekran komputera zamigotał i pojawił się Starszy Urzędnik z zatroskaną miną. “Lepiej pozostawić ten nieistniejący temat” poinformował. W pewien sposób interwencja funkcjonariusza rozwiązała problem. Prawdziwa, rzeczywista nazwa nadana przez właściciela zajazdu, pozostanie nieznana, jest czymś w rodzaju noumenu, pozostaje nam badanie fenomenu, a tym samym odkrycia profesora Kurcze pozostają w mocy, tyle tylko, że kierują się do głuchej i niepokornej potoczności, do strefy spontanicznego wyłaniania się nazw i znaczeń. Właściciel nigdy nie poprawi szyldu, bo takiego szyldu nie ma. Masy zaś może przyjmą naukę, może nie. Są wprawdzie chwile, kiedy naukowiec, by zachować kontakt z publicznością, musi pochylić głowę nad “ludową mądrością”, dlatego też będę używać nazewnictwa potocznego, będę mówić o Gospodzie Pod Rozbitym Krążownikiem.
Pozwolę sobie na wątek osobisty. Pierwszy raz usłyszałem o Gospodzie Pod Rozbitym Krążownikiem od profesora Kurcze, jakieś dwieście lat temu. Był to czas, jak może niektórzy z Państwa pamiętają, kiedy sławny naukowiec uchodził za dziwaka, a opowieści o zajeździe położonym na jednym z wraków statku uważane były za, cóż, delikatnie mówiąc fantazje. Nieszkodliwe urojenia jednego z badaczy, zjawisko częste w tej branży. Sam, będąc młodym adeptem sztuki umysłu, słuchałem z niedowierzaniem. Opowieść snuta przez profesora Kurcze nabierała charakteru baśniowego, magicznego. Ten żylasty, opanowany, zdawałoby się człowiek, wraz z trwaniem historii nabierał cech bohaterów z symulacji awanturniczych. Ba! Okazało się, że sam był awanturnikiem. Profesor Kurcze nim poświęcił się nauce i życiu akademickiemu, zajmował się na pół legalnym handlem środkami chemicznymi, jak też brał udział w wyprawach rozpoznawczych inspirowanych przez prywatne osoby, stowarzyszenia czy inne instytucje o nie do końca jasnym profilu. Na marginesie, muszę zaznaczyć, że czas to był specyficzny, awanturniczy i magiczny. Na każdym kroku można było usłyszeć plotkę o krainach pełnych bogactw, nieznanych kultur dysponujących cudowną technologią, bibliotekach pełnych doskonałej wiedzy. Plotki te mnożyły się zatrważająco, inspirowały się, mutowały, przeinaczały, nabierały cech niekiedy komicznych, odgrzebywały z głębokich pokładów osobowości echa zapomnianych czasów mitycznych. I co znamienne, prowokowały liczne, mniej lub bardziej, samobójcze wyprawy. Był to też czas, by dokończyć rysowanie tła historycznego, nieładu międzygalaktycznego. Wielkie połacie Uniwersum pozostawały poza kontrolą Imperium, gdzieniegdzie toczyły się jeszcze walki partyzanckie lub korporacyjne, którym władza pró