Głos Wołającego Na Pustyni
Przecieram oczy z delikatną, jak to zazwyczaj o poranku ospałością. Jeden z wielu promieni słonecznych nieznośnie parzy mnie w czubek nosa. Odsuwam się z zasięgu jego rażenia jednocześnie wodząc wzrokiem po pokoju, do którego wczoraj wpadłam późno w nocy i nawet nie miałam okazji zrobić dokładnego rekonesansu. Oględziny wypadają naprawdę nieźle, jak na mój skromny gust. Drewniane ściany, kolorowa zasłonka, wszędobylskie motywy jeździeckie… Tak, przyjazd tu był jedną z lepszych decyzji jakie podjęłyśmy wspólnie z siostrą. Chociaż z nią to nigdy nic nie wiadomo. Przenoszę wzrok na kotłowaninę pościeli w sąsiednim łóżku. Emanuela jeszcze się nie obudziła. Mam idealną okazję by przyjrzeć się jej twarzy niewykrzywionej wiecznym grymasem złości. Wydaje się być, cóż, może nie piękniejsza, ale na pewno delikatniejsza i na swój sposób interesująca. Zaskakujące, jak bardzo mogą się różnić osoby, które bądź co bądź wyszły z jednego łona i to w podobnym czasie. Ba, nawet zestaw genetyczny mamy ten sam, ale Ela na siłę próbuje to zatuszować. Szkoda, że nie jestem w stanie zostać jej przyjaciółką.
Zmuszam zesztywniałe kończyny do ruchu po czym całkiem sprężyście wyskakuję z łóżka. Od razu ciśnie mi się na usta piosenka z dzieciństwa: Już pora wstać, wyruszyć z domu, przyjaciela spotkać znów… Machinalnie nucę kolejne dźwięki, wciągając przy tym szorty. Ela kręci nosem przez sen, i przekręca się na drugi bok. Z tej perspektywy widzę tylko jej dziwnie skrzywioną w łokciu rękę i szopę wiśniowoczerwonych włosów. To farba, jeden z wielu wyrazów jej buntu przeciwko materiałowi genetycznemu. Obie od urodzenia mamy włosy w kolorze słomy, ogromną ilość piegów i oczy w wodnistozielonym kolorze. Nucąc coraz głośniej i, co za tym idzie, bardziej fałszując trącam ją delikatnie po głowie. Odburkuje coś niewyraźnego jednocześnie broniąc się przed moim dotykiem. Ponawiam próbę. Mój głos malowniczo chwieje się na linijce Kubuś, Puchatek Kubuś. Tym razem doczekałam się reakcji.
- Serafina, do jasnej cholery! - koniec z niewiniątkiem, jakim była we śnie – Ile razy cię prosiłam, żebyś mi nie fałszowała nad uchem bladym świtem?!
Skłębiony chaos składający się z pomiętej piżamy, potarganych włosów i wymachujących wściekle rąk przemyka mi przed oczami z prędkością światła. Chwilę później słyszę trzask gwałtownie zamykanych drzwi od łazienki. Wzdycham i opieram czoło o ścianę.
- A ile razy cię prosiłam, żebyś nie nazywała mnie pełnym imieniem? - szepczę, nie zważając na to, że siostra nie ma prawa mnie usłyszeć.
Tak, mam na imię Serafina. I, z góry odpowiadając na pytanie (obstawiam) większości czytelników – nie, nie wiem, dlaczego pokarali mnie takim, a nie innym imieniem. Kiedy zapytałam matki tłumaczyła coś mętnie o rodowej tradycji, ale średnio w to wierzę, jej własne to Barbara. Tymczasem Emanuela, ja, i Lewi (nasz młodszy brat), mamy z powodu imion po ludzku przechlapane. Nie jestem w stanie zliczyć ile razy słyszałam teksty w stylu: „Przepraszam, jak?”. Przywykłam, ale to nie zmienia faktu, że mogłabym się urodzić w normalnej rodzinie, mieć na imię, dajmy na to, Ania i nie przejmować się absolutnie niczym. A w szczególności nie musieć być matką dla własnej matki.
O ile dobrze pamiętam, wszystko zaczęło się kilka lat temu, ale równie dobrze mogło trwać od zawsze. Matka zawsze była zafascynowana siłami rządzącymi naszym światem. Jako pięciolatka nie umiałam jeszcze dobrze czytać, ale wiedziałam jak powinno stać łóżko, żebym dobrze odbierała energię kosmiczną i znałam wszelkie możliwe techniki medytacji. Kiedy w wieku lat jedenastu po upadku z konia skręciłam nadgarstek, matka zamiast mnie zabrać jak człowiek do szpitala, zaczęła testować na mnie wahadełko. Chyba już wtedy wiedziałam, że coś jest nie tak. Miarka przebrała się, kiedy którejś nocy przebudziłam się w łóżku okrążonym setkami palących się świec. Matka stała w cieniu pod ścianą i drżąc wypowiadała nieznane mi słowa. Wyglądała przy tym, jak rasowa kapłanka zła, z którejś z książek fantastycznych czytanych namolnie przez Elę. Zostawało nam tylko jedno – telefon zaufania do babci. To właśnie ona kiedy, to wszystko się zaczynało powiedziała, że zawsze możemy na nią liczyć. Reakcja kobiety była błyskawiczna, a przeprowadzka nastąpiła jeszcze szybciej. Tak oto wylądowałam na drugim końcu Polski ze zbuntowaną bliźniaczką, dziesięcioletnim bratem uzależnionym od gier komputerowych i kobietą, z którą dotąd praktycznie nie utrzymywałam kontaktu w jednym z najbardziej cenionych gospodarstw agroturystycznych w kraju.