Gdzie jesteś...?

Autor: renhoelder
Czy podobał Ci się to opowiadanie? 0

ż Simona może się mną zająć. Mówił o tym swoim wyćwiczonym, służbowym tonem. Czyli wszystko wróciło do normy. Przebywaliśmy w mojej ulubionej restauracji- Sylvia’s na Harlemie. Przecież to moja wina…- dodał, po czym zamówił jeszcze lody u kołyszącej pulchnymi biodrami kelnerki. 

* * * 

Gdy teraz siedzę tu i wspominam epizody z minionego życia, a mam masę czasu, by to właśnie robić, dostrzegam pewną prawidłowość. Prawidłowość, która łączy wszystkie moje poczynania. Na moje życie składają się kostki domina. Te kostki właśnie niebezpiecznie się chwieją. 

* * * 

Cierpliwie wodzę palcem po krawędzi szklanki. Słucham połamanego pisku, który pewnie chciałby być głośniejszy. Nie pozwolę mu na to. Jest godzina trzecia po południu. Przez wielkie okna mojego apartamentu wpełza duszne, sierpniowe słońce. Z dyskretnych głośników ręcznej roboty sączy się zmysłowy głos Gladys Knight, śpiewającej Good morning heartache. Simona przynosi mi następną kawę z rumem. Nie wiem, jak mam przetrawić dopiero co otrzymaną wiadomość. Jest osiemnasty sierpnia, roku tysiąc dziewięćset dziewięćdziesiątego siódmego. W pełnym pośpiechu miejskim upale mijają właśnie moje dwudzieste ósme urodziny. Simona przyniosła mi ulubionego cheeseburgera od George’a. Normalnie nie mogę sobie na nie pozwolić, więc zarządzam dyspensę przy szczególnych okazjach. Przede mną leży koperta. Wiem, co w niej jest. Nie chcę jednak znowu na to patrzeć. Ostatnio, jak spojrzałem, przebiegły mi po plecach dreszcze, przysięgam. Simona nieśmiało kładzie mi rękę na ramieniu. Nie potrafię jednak odwrócić spojrzenia. Siedzę jeszcze przez pół godziny. Pogrzeb ojca ma się odbyć jutro o pierwszej. 

* * * 

Moja rodzina pochodzi z Nowego Orleanu, więc swojego czasu tam właśnie ojciec kazał zbudować nasz rodzinny grobowiec. W czasie, gdy mijam znane mi z opowieści bagienne tereny wokół Missisipi, słońce wydaje się być jeszcze bardziej jadowite niż wczoraj. Chciałbym oszukać czas, jeśli teraz się zdrzemnę, może obudzę się dziesięć lat wcześniej…? Majaczenie prześlizguje się po wszędobylskich promieniach zza okna. 
Jacob jest chyba trochę zmęczony. Ma już swoje lata, a ja uparłem się na podróż samochodem. Powiedziałem mu, żeby poszedł się gdzieś zrelaksować. Stary, poczciwy Jacob popatrzył na mnie jakby miał się zaraz obrazić. Dotarliśmy na Lafayette za dziesięć pierwsza. Ojciec nie znosił wszelakich lamentów. Jego życzeniem było, by oszczędzono jemu i rodzinie zbierania się w domu pogrzebowym nad jego milczącą powłoką. Przynajmniej tutaj uroki lata zostały załagodzone przez parasol starych, rozłożystych drzew. Miałem sztywne kolana i każdy krok sprawiał mi wysiłek. Mimo to szedłem z Simoną pod rękę i Jacobem po lewej stronie w kierunku czarnych kapeluszy ciotek i innych, których nie pamiętam. Od razu rzuciła mi się w oczy dziwna para stojąca jakby trochę na uboczu. Nie pasowali do reszty, choć byli ubrani zgodnie z pogrzebową etykietą. Nie komunikowali się z nikim, do nikogo nie podchodzili. Nawet nie patrzyli w tym samym kierunku, co wszyscy. Patrzyli wprost na mnie. Wyższy mężczyzna pochylił się lekko i szepnął coś niższemu, po czym podszedł do nas. 
- Przepraszam, czy pan Arthur Troy? Przez maskę współczucia z jego głosu wyzierała służbowość. Zresztą, sama ta maska była jej objawem. Przez lata nauczyłem się nie uciekać, gdy ktoś obcy coś do mnie mówił. Jednak ten typ wystawiał mnie na ciężką próbę, było w nim coś nieuniknionego i niepokojącego. 
-Tak, detektywie. 
Uniósł lekko brwi, ale się opamiętał. 
-Jestem inspektor R

Najpopularniejsze opowiadania
Inne opowiadania tego autora

Musisz być zalogowany, aby komentować. Zaloguj się lub załóż konto, jeżeli jeszcze go nie posiadasz.

Forum - opowiadania
Reklamy
O autorze
renhoelder
Użytkownik - renhoelder

O sobie samym: MAMUSIU TYLE RAZY CI MOWILEM, NIE WCHODZ NA MOJE KONTO I MI NIE OCENIAJ DLA JAJ Z MOJEGO, BO WSTYD! ZALOZ SOBIE WLASNE
Ostatnio widziany: 2011-05-11 02:20:25