DROZD - rozdział 1. cz. 2/2
UWAGA/PRZECZYTAJ: Wiem. Masa błędów jest na pewno. Ale przed prawdziwym przystąpieniem do tego "dzieła" chce zawrzeć wszystkie moje pomysły zanim ulegną zniszczeniu. Za wszystkie literówki, błędy stylistyczne, przecinki, i inne przepraszam. Naprawdę kiedyś to poprawię. Oceń i jeśli masz jakieś uwagi skomentuj. Jestem gotów na krytykę i opinie innych oraz wasze pomysły. :) Miłęgo czytania.
- Jedna sprawa załatwiona – westchnął krasnoludzki król. Wojna trwała już kilkanaście lat. Wojna to za dużo powiedziane, ludzie najeżdżali na krasnoludzie pogranicze by łupić i plądrować – lecz żaden z władców z państwa ludzi otwarcie nie przyznawał się do stosowania takich taktyk. Król nie chciał wydawać oficjalnego oświadczenia o wojnie – bo wiedział że wojna nie przynosi nic dobrego. Państwo ludzi i tak było wystarczająco wyniszczone przez wojny domowe, Vognar wolał skupić się na własnych włościach i swoim państwie. Obejmowało ono całe pasmo górskie począwszy od Oceanu do Popielatych Pół [były kiedyś ładne, ale wojna czy jakiś mag je zniszczył]. Krasnoludy mieszkały tu – jak opiewają legendy – od początku świata. Upodobały sobie one jak to na krasnoludy przystało wysokie góry, to co pod nimi oraz żyzne doliny otoczone górami by łatwo można było je wybronić przed nieprzyjacielem. W kolejnych epokach krasnoludy podzieliły się na sześć klanów, które uzgodniły że będą wspólnie wybierać króla by ten panował dożywotnio w stolicy. Gdy król umierał sześciu władców klanów zbierało się na wiecu by wybrać nowego wladze oraz kierunek w jakim powinno pójść państwo. Tak właśnie został wybrany Vognar z klanu [wymyśleć nazwe klanu].
Król machnął ręką po raz kolejny na strażnika by przepuścił wysłannika Klanu Szklanych Młotów. Klan ten specjalizował się głównie w wytwarzaniu broni a jej specjalnością były właśnie bronie z szkła kształtowanego magią by nie pękało tak łatwo i było ostre jak żadne inne ostrza na świecie. Dorównywać im mogły tylko goblińskie wyroby. Szklane Młoty strzegły swojej tajemnicy i tylko nieliczni znali sekret jej tworzenia – ponoć sama głowa Kalnu nie znała tego sposobu.
Barczysty, umięśniony krasnolud o ciemnej cerze przeszedł obok dwóch strażników. Był ogolony na łyso, posiadał kilka kolczyków w uszach oraz jak dostrzegł Vognar w nosie. Jego umięśnione ręce oraz łysą głowę zdobyły tajemnicze tatuaże. Na plecach miał zawieszony topór o dwóch ostrzach oczywiście wykonany ze szkła w kolorze czerwono czarnym. Krasnolud podszedł do tronu pozdrowił go tym samym gestem co wcześniej bracia z północy kraju a Król odpowiedział tym samymi słowami.
- Co Cię sprowadza do mojego zamku Kordzie? – zapytał król, opierając się prawym łokciem na podłokietniku tronu i uśmiechając się do przybysza. Vognar doskonale znał tego krasnoluda – był w końcu jego przyjacielem z dawnych lat, gdy jeszcze walczyli ramię w ramię z podziemnymi kreaturami, które zalęgły się w krasnoludzkich tunelach, lub odpierając atak ludzkich buntowników. Mimo tego, że pochodzili z różnych klanów bardzo dobrze się poznali i byli sobie jak bracia.
- Przybyłem z nowym transportem broni mój Królu. Teraz moi podwładni rozładowują wozy, więc pomyślałem, że odwiedze starego drucha. – odrzekł Kord, również się uśmiechając. Jedną rękę trzymał na rękojeści sztyletu bogato zdobionego rubinami. Drugą oparł na biodrze.
- Nie jestem aż tak stary. Jeszcze nie. – Król podparł się na rękach i wstał z swojego tronu. Rzadko to robił gdy przybywało do niego poselstwo lecz nie każdy z nich był jego przyjacielem. – Przejdźmy się. Muszę rozprostować kości. Od tego twardego cholerstwa boli potem każda kość.