Gdzie jesteś...?
Nie, to wcale nieprawda, że nie mam uczuć wyższych. Wzruszam się, gdy słyszę suity Bacha na wiolonczelę, martwi mnie los biednych, porzuconych kociąt, szczególnie w mroźne noce na zlodowaciałych ulicach naszego miasta. Biedactwa, jak zbiegowie próbują znaleźć schronienie w piwnicach, wywołując oburzenie przedwcześnie stetryczałych mieszkańców. Wiele razy próbowałem przygarnąć kilka do domu, przynajmniej na okres mrozów. Jednak ilekroć je napotykałem, odnosiłem wrażenie, że chyba wolą mnie uniknąć. Potrafię wieczorami przez długie godziny popłakiwać, gdy w wiadomościach opisują kolejne bezskuteczne batalie o zachowanie rzadkich ekosystemów. Często inicjatywy te padają pod mieczem najskuteczniejszego dotąd argumentu- pieniądza. Tym bardziej frustruje mnie moja bezsilność. To nie jest tak, że nie mam pieniędzy. Na dobrą sprawę, gdybym się odrobinę wysilił, mógłbym zapewnić wszystkim kociakom w okolicy wspaniałe schronisko wraz z salonem piękności i co tam jeszcze ludzie wymyślą. Zawsze byłem niesamowicie nieśmiałym człowiekiem. Nie jestem w stanie odezwać się do spotkanej w porze lunchu kobiety, by spytać ją o godzinę. Gdy przychodzi mi coś załatwić, jestem w stanie składać dziękczynienie asystentce, która wszystko mi załatwi. Mam niewiarygodne wręcz szczęście, bo firmą, którą odziedziczyłem po ojcu zajmuje się sztab godnych zaufania ludzi. Mogę odetchnąć z ulgą. Staruszek wiedział, co robi. Doszedł do wielkiej fortuny i uwielbiam go za to, że nigdy nie próbował mnie wmanewrować we wszystko bardziej, niż było to niezbędne. Dobrze mnie znał i od małego roztaczał nade mną parasol czujnej obrony przed gradem spraw świata zewnętrznego.
Przez początkowe fazy mojego wzrastania miałem okazję zaobserwować, jak niesprawiedliwie społeczeństwo potrafi obejść się z kimś, kto się różni choć trochę. Kolejny mit stanowi o tym, że niby ludziom pięknym jest w życiu łatwiej. Gówno prawda. Gdy tylko wejdziesz we wrogie środowisko obcych twarzy (co u przeciętnego obywatela odbywa się w przedszkolu) szybko zasmakujesz, czym jest prawdziwa zazdrość. To żadna patologia. Dzieci z tzw. dobrych domów są bardzo pomysłowe jeśli chodzi o okrucieństwo i nie czują ograniczeń, gotowe w razie zagrożenia karą użyć swojego niezłomnego uroku osobistego. Skąd wiem? Wyobraźcie sobie, że byłem w przedszkolu. Jak miałem około czterech lat, moja psychoterapeutka doradziła ojcu, żeby mnie tam posłał, przynajmniej na próbę, bo „nic tak nie leczy z zamknięcia w sobie i paranoi, jak kontakt z rówieśnikami. Wspólne zabawy dzieci pomogą oswoić się stopniowo ze światem.” Nie, to wcale nie jest tak, że jestem jakiś opóźniony. Mój iloraz inteligencji wynosi 185. Nie przeszkadza mi to jednak przed powracającym jak komar marzeniem, by w końcu zamknąć się w szczelnej puszce, by inni nie mogli mnie dosięgnąć, nie martwić się niczym, rozkazy wydawać z wewnątrz. No, ale wracając do przedszkola…
Od razu zwróciła moją uwagę. Była ubrana w sposób mocno niedzisiejszy. Szyta na miarę sukienka z ciemno bordowego batystu, przy szyi kołnierzyk z francuskiej koronki. Najpierw pomyślałem, że to duch. Była śliczna. Blada, włosy w kolorze miedzi, kształtne, niewinne usteczka i piegi na zadartym nosku. Bogata sukienka była idealna, by podkreślić jej urodę, ale mówiła mi też, że rodzice skrzywdzili to dziecko, posyłając do przedszkola. Siedziała na krzesełku przy drzwiach, jakby już czekała na powrót do domu. Nic innego się nie liczyło. Przed oczami miałem tylko nóżki w ażurowych rajstopkach, jak płynnie dryfują powyżej linii podłogi. Nie wyglądała ani na smutną, ani na zainteresowaną tym, co się dzieje wokół. Wiedziałem, że zupełnie jak ja, ona trafiła do tego renomowanego przedszkola w wyniku jakiegoś niecnego eksperymentu. Słońce popłynęło po jej r