fragment "Małego kraju" (Ostatnia reduta}
Ta błazenada nie pasowała do Pułkownika. Jednak… mówił o czymś, co tkwiło w każdym z nas pod skórą. To dawało się wyczuć, choć to coś omijaliśmy jak zadżumione miejsce.
- To ciekawe, co pan mówi. Ale przeznaczenie, to tylko nasze wybory – mówiłem, czując rosnącą niechęć do Pułkownika. - Więc nasze życie.
- Życie jest fascynujące. Dawniej tego nie dostrzegałem. Czy wiecie, że pies myśli? I wierny jest do grobowej deski? – Pułkownik miał natchniony wyraz twarzy, i nie słuchał o czym mówię.
- A rybki? Czy rybki myślą? – zwróciłem się do wszystkich, ale myślałem o Pułkowniku, o jego pasji. Miał przecież akwarium. Podobno całymi godzinami potrafił się w nie wpatrywać. Wydała go żona.
Nowy roześmiał się cicho.
- Rybki, to rybki! – Pułkownika rozdrażniło moje pytanie. – Są ładne, i tyle.
- Kiedyś miałem akwarium więc wiem, że są ładne. – Chciałem Pułkownika udobruchać, i wziąć pod włos, by znowu coś powiedział o życiu. Już dawno zauważyłem, że wiele osób na starość bardziej sobie ceni psy i koty, niż ludzi. Nie byłem wyjątkiem.
- No właśnie… Można na nie popatrzeć, jak na żywy obrazek – Pułkownik był już zadowolony.
- W szpitalu, na każdym piętrze powinno być akwarium… - podchlebiałem się Pułkownikowi.
- I stolik do gry w brydża – dodał Nowy.
- Gra pan w brydża? – zapytałem.
- Nie.
- To po co ten stolik?
- Tak tylko by się nazywał. Poker, oczko… Cokolwiek, byle na pieniądze.
- Panie Nowy, to nie byłby dobry interes. Tu same gołodupce.
- Nie gralibyśmy wysoko.
- Może… A co z akwarium?
- Akwarium, to mus! To byłby lep przyciągający chorych do stolika.
- Widzę, że radzi pan sobie w życiu. – Nie wiem, czy to była pochwała, czy też odezwał się we mnie jakiś ślad buntu. Bo, mimo wszystko, nie lubiłem cwaniaków. – Ciekawy jestem, ile razy dał się pan oskubać?
- A zdarzyło się… Ze dwa razy przegrałem całą wypłatę. – Nowy mówił bez uśmiechu, i widać było, że jeszcze dzisiaj sprawia mu to przykrość.
- No tak… Ale to chyba dawne czasy?
- Minęło. Nie pamiętam kiedy ostatni raz grałem.
- Cóż… Powoli żegnamy się z wszystkimi przyjemnościami. – Nie chciałem potępiać Nowego, bo i ja miałem podobny okres w życiu.
Milczeliśmy dość długo. Pułkownik wiercił się na ławce. Wiedziałem, że nie ma sensu tak siedzieć, w tych krzakach, i – nie wiem czemu, ale wydało mi się to obrzydliwe. Właśnie – nasze milczenie. Nie to, że się tu znaleźliśmy, ukryci w dziurze, i przed kim? Przed personelem medycznym? – Nie baliśmy się go. Byliśmy starzy, więc to co się stanie z nami – było im obojętne. Wstrętne było to – że milczeliśmy ukryci jak starzy grzesznicy, jakbyśmy byli złoczyńcami.
Dlatego musiałem się odezwać:
- Panie Chudy… Tylko pan nic nie powiedział o psach i rybkach, i o całym bożym zwierzyńcu. Nie lubi pan rybek?
- Co to za temat… rybki – mruknął. – Tylko tyle nam w życiu zostało?
- A panu się wydaje, że powinno być coś więcej? – byłem ciekawy co Chudego tak irytowało.
- Wie pan… wyprowadzanie psa na spacer, głaskanie kota, czy wpatrywanie się w akwarium nie powinno stanowić sensu życia. A ja odnoszę wrażenie, że tylko to nam pozostało. To śmierć za życia. A przecież żyliśmy aktywnie. No, niech sobie te rybki będą, ale co z nami? Co z nami się stało? – Chudy powiedział coś, o czym każdy staruch wie, i się nie buntuje. Tylko, że Chudy myślał o czymś innym. Chudy nie chciał się pogodzić, nie chciał przyjąć roli, którą mu narzucono, bez jego zgody, jako coś obiektywnie oczywistego, prawdziwego, i moralnie poprawnego. Może dlatego zachorował?