fragment "Małego kraju" (Ostatnia reduta}
Szybko gęstniał mrok.
Spojrzałem w górę. Okna oświetlone blado, trupio, wyłaziły z szarej ściany szpitala chorymi, a może pustymi oczami. Nie było w nich cienia zagadki, jakby to były okna w prosektorium.
Nasze sylwetki wydały mi się pajacykami schowanymi w worku, w piwnicy, czekającymi bezmyślnie na rzęsiste światła areny cyrkowej.
W milczeniu wyjąłem butelkę.
Chudy westchnął. Nowy odkaszlnął. Pułkownik głębiej odetchnął. Jakby każdy chciał przekonać drugiego, że żyje, i wszystko jest w porządku. Tylko ja nie musiałem nic udowadniać. Byłem mistrzem ceremonii. Byłem jak łaskawy władca, podający kubek skazańcowi. I choć samotny, to z prawem karania gardłem.
- Ale zadupie. – Nowy wypił, i bezceremonialnie próbował się rozprawić z ławką, z krzakami, i z panującym tu większym mrokiem.
- W dzień jest tu ciekawiej. – Chudy chciał wyjaśnić, że jest różnica między dniem a nocą.
- Mogę to sobie wyobrazić – zacząłem jakąś myśl. – Jako dziecko lubiłem chować się w takie miejsca. To była przygoda, podchody, zasadzki… Panie Chudy… to miejsce w dzień na pewno lepiej wygląda. Ale teraz brakuje tu tylko zdechłego kota lub szczura, albo porzuconej trumny z nieboszczykiem. Gdzie pan nas przyprowadził? Chyba wypiję, bo na mnie kolej.
- To rozumiem, to rozumiem – Pułkownik się roześmiał. – Chudy chyba nas tu specjalnie zaciągnął, bo wie, że o takiej porze z nor wyłażą upiory. Panie Chudy, jakie to upiory na nas czekają? Bo ręczę własną głową, że jest ich mnóstwo. Każdy z nas wyhodował je na własnej piersi. No, panie Chudy?
- Cały szpital pełen jest upiorów – i Nowemu wrócił humor.
- Dobre sobie. Nie o takich upiorach myślę - Pułkownik był rozbawiony.
- Czyżby zebrało się panu na wspominki ? – zapytałem.
- A co nam szkodzi powspominać. Wywołamy kilka duchów z przeszłości, pośmiejemy się – Pułkownik był zadowolony.
- To coś nowego… Jakoś unikał pan wspomnień. – Wiedziałem, że to tylko słowa. I Pułkownik odzyskał dobry humor.
- Bo wszystko na to wskazuje, że jakieś licho nas tu sprowadziło. No! nie myślę o Chudym – Pułkownik szybko się zreflektował. – Chyba cały dzień tak się zapowiadał, jakby ktoś niewidzialny nami kierował, i w końcu tu wylądowaliśmy.
- Więc przyszliśmy nie za sprawą Chudego? – zapytałem.
- A jakże! Chudy nas tu przyprowadził. Ale – za czyimś podszeptem.
- Panie Chudy… jak to było? Słyszał pan jakieś głosy? – pytałem od niechcenia, ale rodziła się we mnie złość. Humor Pułkownika był niezdrowy. Co go tak ożywiło?
- Głosy? O czym pan mówi? – Chudy jeszcze nie zaskoczył.
- No, głosy… W głowie głosy – i nagle się roześmiałem.
- Panie Chudy. – Nowy miał uśmiechniętą gębę. – Robią pana w bambuko. Jest im wesoło i to wina nalewki.
- Widzę, że jest wesoło… Chociaż… - Chudemu jakaś myśl zaczęła kiełkować. – Wiecie, panowie, ja sam nie wiem dlaczego was tu przyprowadziłem. I to o takiej porze. To był jakiś impuls. Jakbym faktycznie coś wam chciał pokazać. Coś ważnego, ale co?... Teraz widzę, że to był zły pomysł. Ciemno tu, i jakoś głupio… Ukrywamy się, trochę po szczeniacku.
- E tam! Jesteśmy, bo takie było nasze przeznaczenie. – Pułkownik nie chciał rezygnować z zabawy.
- Przeznaczenie? To wierzy pan w przeznaczenie? – pytałem dla podtrzymania rozmowy.
- Przeznaczenie, to wielka siła. – Pułkownik przybrał ton kaznodziei. – Kto wie, jakie moce kierują naszymi losami. Przez całe życie walczyliśmy z przeznaczeniem, a ono nas dopadło, tu, właśnie tu, za sprawą Chudego. Panowie… pochylmy głowę przed tą niewidzialną siłą, i przed Chudym. Bo musi być coś na rzeczy, że tu jesteśmy. O tej porze, jak czterej muszkieterowie nieistniejącego Królestwa.