Love in the saddle 6
Rozdział 5 Wszędzie dobrze, ale w domu najlepiej
Kolejna moja perełka :)
Mam nadzieję, że się spodoba wam :)
Piszcie:) Miłej lektury Ineczka
Jestem w ciemny, zimny pokoju. Leżałam na dużym łóżku. Moje ciało pokrywa gęsia skórka. Jest mi przeraźliwie zimno. Jestem obolała na całym ciele. On nadal jest tutaj, ze mną. Czuję jak zimne ostrze noża tnie moją skórę po raz kolejny. Straciłam nadzieję. Choć krzyczałam bardzo głośno, to i tak nikt mnie nie usłyszał. Poddałam się bez walki. Nie miałam już siły wołać i błagać go o litość, bo pewnie by mnie znowu uderzył.- Jezu, co z niego za potwór ,i to właśnie w nim się musiałam skrycie kochać. Dobrze ,że wyznałam mu tego co tak naprawdę do niego czuję. Gdyby to zrobiła , pewnie by mnie wyśmiał albo jeszcze bardziej pobił. – cholera go wie, co ze mną jeszcze zrobi. Przede wszystkim , nie miałam pojęcia , ile czasu byliśmy w tym pokoju. Czy on mnie porwał i przetrzymuje mnie.- Boże.- Niech się ten koszmar skończy. Ja chcę do domu. Do mamy.
' Jeszcze z tobą nie skończyłem, ty mała dziwko'-wysyczał mi do ucha, śmierdział alkoholem i marihuaną. Kolejny cios. Mój zduszony krzyk. ' Zabawa dopiero się zaczyna' Co? Spojrzałam na niego kątem oka, był wściekły i rozbawiony całą sytuacją. ' Wiesz, Nikki uwielbia takie zabawy. Zresztą każda dziewczyna z zespołu cheerleaderek, była moja' O matko!! Zboczeniec. Ale to co mówił mogło być prawdą, a może kłamał. A dziewczęta się go boją. Poczułam jak zrzuca mnie z łóżka na ziemię i zadaje serię kopnięć...
-Nie!!!!- krzyknęłam i usiadłam na łóżku. Zorientowałam się, że jestem w Sali szpitalnej. Mam podpiętą kroplówkę. Oparłam głowę o poduszkę.-Znowu.- Obudził mnie własny krzyk. W padłam w panikę.-Zamknęłam oczy, wzięłam głęboki wdech, by uspokoić galopujące serce.- Nie zauważyłam, czy jest ktoś w pokoju. Po raz pierwszy, od incydentu przyśnił mi się koszmar.- Oblał mnie zimny pot.- Jak tylko , pomyślę o tym ,że zostałam porwana, no może nie do końca i że byłam przetrzymywana. Zwinęłam się w kłębek na łóżku. Zignorowałam protesty obolałych żeber. Rozpłakałam się.
Nie wiem , jak długo płakałam. Chyba zasnęłam. Poczułam jak ktoś głaszczę mnie po włosach i mówi kojącym, ciepłym głosem.
-Już dobrze, kruszynko. Jesteś bezpieczna. Nic ci już nie grozi.
Tatko?-pomyślałam. Otworzyłam oczy. Zamrugałam szybko. Tak miałam rację ,mój tato siedział na taborecie przy moim łóżku.- To jego głos słyszałam. Tato wziął mnie za rękę i ucałował.- Nawet nie chcę myśleć , co on i mama , oraz Nathan musieli przechodzić , gdy ja leżałam nieprzytomna. A właśnie, gdzie jest mój ukochany braciszek.- Odwróciłam się na plecy, a następnie ostrożnie ułożyłam się w półleżącej pozycji.- Chłopaków nie było w pokoju.- Za to na jednej z kanap, drzemała moja mama.- Z oczu znów popłynęły mi łzy.-Cholera. Beksa ze mnie.- Ale cieszyłam się, że ich widzę.
-Nathan jest w ośrodku, kruszynko-odpowiedział mi tato, na moje nieme pytanie. Skinęłam głową.-Myślałem, że cię tym razem , naprawdę straciliśmy, kruszynko- dodał lekko zachrypniętym głosem.- Gdy Nathan dostał wiadomość od Jasona, że karetka zabrała cię do szpitala z pod domu Whitemanów i że twój stan jest poważny. Nic więcej nie chciał nam powiedzieć. Tylko kazał się natychmiast ubierać mnie i mamie, bo musimy jak najszybciej jechać do szpitala. Wpadł w szał, chciał najpierw jechać na miejsce tego wasze spotkania.- O matko, Nathan pewnie chciał, zabić Matta.-W dalszym ciągu rozmawiał przez telefon z Jasonem. Kazał mi prowadzić. –kontynuował tato, głos mu się łamał. Patrzyłam na tego mężczyznę, który mnie wychował. Tego który mnie nauczył jazdy konnej, języka francuskiego, języka migowego. Pamiętam jak czytywał mi swoje książki do psychologii, na dobranoc.- Już wtedy wiedziałam, że ja też chcę zostać psychoterapeutą jak on. Jest moim mentorem.