Fontanna
Nie miałem serca żeby ją obudzić więc poszedłem spać na kanapę.
>9:01
Niedługo później zaczęliśmy być razem. Początkowo niewinne randki w ciągu kilku dni przerodziły się w namiętne uczucie.
Bardzo się od siebie różniliśmy, począwszy od tego, że ja wolę filmy ona książki kończąc na sposobie postrzegania świata.
Jej rozmyślenia zawsze nadawały światu trochę słodyczy, optymizmu, chciałbym móc patrzeć na to w ten sposób.
Jednak jest to dla człowieka z władzą dość trudne. Patrzenie jak wysoko położeni żerują po biedniejszych.
Świat pełen jest zgnilizny, nie ma w nim miejsca na Boga czy inne ideały. Jedynym promykiem nadziei w moim miemaniu była ona.
Świat biznesu był klatką pełną tygrysów walczących o ochłapy, które rzucają tygrysy z klatki wyżej.
Tylko zwycięzca mógł po truchłach przegranych wspiąć się na kolejne szczeble hierarchii.
Gdy jednak wracałem do domu zmieniałem się w potulnego kotka biegającego między nogami swojej pani.
I tak mijały dni, tygodnie, miesiące, w końcu ślub i zaczęło jej czegoś brakować.
Natalia ciągle nakłaniała mnie żebyśmy mieli dzieci, ale ja tego wcale nie potrzebowałem, byłem szczęśliwy z nią.
Przecież mamy wszystko czego potrzebujemy, po co nam problemy z dzieckiem?
W końcu każda nasza rozmowa zamieniała się w kłótnię, już nawet nie rozmawialiśmy o dziecku tylko awanturowaliśmy o byle co.
Szczęśliwy związek przerodził się w falę udręk, zacząłem na dłużej zostawać w pracy byleby się z nią nie widywać.
Nie wchodziłem w zdradę, wiedziałem, że w końcu wszystko się ułoży, może jak będziemy mieli dziecko to będzie lepiej?
Ale o seksie też już mogłem zapomnieć. W końcu przestałem pracować, żeby spędzić z nią więcej czasu pracowałem w domu.
Nadal nic, to ona zaczęła wychodzić z domu, już nie kryła się z niczym i zaczęła mówić, że mnie nienawidzi.
Nie mogłem tego zrozumieć... Przecież nie było aż tak źle, w końcu chciałem mieć z nią to dziecko!
Pewnego dnia wróciła do domu pijana i powiedziała, że odchodzi. Uznałem, że to tylko histeria przez alkohol.
Jednak następnego ranka gdy przyniosłem jej śniadanie to nadal utrzymywała, że to koniec.
Wtedy coś we mnie pękło... W ciągu kilku minut wyrzuciłem wszystko co we mnie się budowało, na dnie miłości spoczywa nienawiść....
Powiedziałem, że myślę, że jest naiwna i głupia, że nie jest nic warta i nikogo już nie będzie obchodzić.
Że wcale nie chciałem dziecka, tylko żeby w końcu się zamknęła. Że wcale mnie nie obchodzi, była tylko ucieczką od pracy.
Że znajdę sobie kolejną, która w końcu będzie potrafiła docenić jak bardzo wypruwam sobie flaki żeby mogła mieć
te pierdolone świecidełka, samochody, ubrania i resztę całego gówna, które jej zapewniałem.
Powiedziałem jej, że bardzo ją kocham, odpowiedziała, że już mnie nie kocha, pod wpływem chwili wyszeptałem, że nie potrzebuje jej miłości...
Zaczęła płakać, nawet nic nie powiedziała, spakowała się i już wychodziła, gdy na pożegnanie wykrzyczałem to jak bardzo ją kocham... popatrzyłem jej głęboko w oczy, zobaczyłem tylko czarną otchłań smutku przez którą wypłynęły łzy.
Z zaciśniętymi pięściami z nerwów które wcześniej ścisnęły mi usta
wyrzuciłem z siebie cicho lecz stanowczo:"nie potrzebuje twojej miłości ! kocham cię i kochać będę!"
po czym, cały drżąc, przytuliłem ją, wdychając może już po raz ostatni zapach jej ciała, po czym odeszła.
- musiała odejść, choć nie wyobrażała sobie życia bez niego.
Wiedziałem, że pozwalając jej na odejście dzisiaj mogę już nigdy nie znaleźć klucza do jej serca.
Cierpiałem, bo po raz kolejny życie udowodniło mi, jak kruche bywa szczęście, odwracając się