Dzień, w którym uciekłem
- Dobry wieczór, karta dla Pana. Coś do picia? Może mogę coś zaproponować?
- Piwo, poproszę. Miejscowe.
Wpatrywałem się w pustą ulicę popijając piwo. To był moment w którym musiałem zastanowić się z jakiego powodu Laura nie żyje. Śmierć naturalna czy samobójstwo? Zostawiła dla mnie list? Czy ktoś poza kobietą, która do mnie napisała wie coś więcej? Postawiłem sobie pytanie: czy będę chciał i umiał wyjaśnić lub chociażby zrozumieć tę sprawę?
- Do której macie otwarte?
- Aż spokojnie Pan skończy.
- To pan i kucharz nie spieszycie się do domu?
- Czasami nie ma do kogo lub czego.
Lubiłem taki typ kelnerowania. Powaga i powściągliwość. Żadnych dowcipów na siłę. Kelner z klasą jak w Zaklętych rewirach. Za oknem bez zmian. Miasto tkwiło w szarej masie, na zewnątrz nie było nikogo. Bąbelki powietrza pękały w kolejnym piwie. Wszystko było mniej wyraźne. Wciąż nie wiedziałem w jakim miejscu się znajduję. Jednego byłem pewien. Cieszyło mnie to, że Laura nie żyje.
Zapłaciłem.
*****
Powietrze miało przyjemny, mroźny zapach. W oddali majaczyły czerwone lampy taksówki.
- Można?
-Proszę bardzo. Się Pan szanowny rozgości.
Starszy, wysoki mężczyzna miał w środku nagrzane do granic możliwości. Otworzyłem okno. Przeciąg delikatnie muskał mi twarz. Zbliżało się nieubłagalne.
- Pan to chyba nietutejszy, co?
- Tutejszy. Ale musiałem wyjechać.
- Teraz stąd wszyscy wyjeżdżają. Moje dzieciaki też powyjeżdżali. Jak sie nie ma po co, to się tu nie siedzi. Taka panie prawda.
- Jak wszędzie.
- Pan na długo?
- Trochę. Muszę posprzątać.
- Życiowy remanent?
- Coś jakby.
- Co? Rozwód?
- Może się Pan zamknąć, kurwa?
Starszy gość zahamował gwałtowniej niż sytuacja wymagała. Byliśmy na miejscu.
- Bez reszty - podałem pognieciony banknot kierowcy.
- Chujom zawsze oddaje co do grosza - odpowiedział spokojnie.
Zaimponował mi.
*****
Dopiero teraz stojąc pod blokiem, zacząłem odczuwać strach. Gdybym palił, zapaliłbym kilka papierosów pod rząd. Z pewnością. Musiałem znaleźć jakieś zastępstwo. Splunąłem. W czteropiętrowym bloku wszystkie światła były pogaszone. Czułem się jak intruz choć byłem w miejscu, które doskonale przecież znałem. Park za blokiem pogłębiał czerń nocy. Drzewa szumiały miarowo. Tak, bałem się. Poczułem, że muszę się wysikać. Zawsze strach wzmagał we mnie potrzebę wylania się. Z tego co pamiętam, nie moczyłem nigdy materaca. Chyba, że nie chcę tego pamiętać. Nie mniej, sikać chciało mi się zawsze, kiedy zaczynałem odczuwać irracjonalny strach. Znalazłem krzaki. Trawa była mokra i zimna. Odczułem olbrzymią ulgę. Dostrzegłem coś dziwnego. Okna w mieszkaniu Laury zaklejone były gazetami.
Jak na złość miałem problemy z zapięciem rozporka. Walczyłem z nim kilka dobrych minut. W górę, w dół, w lewo, w prawo. Kilka metrów ode mnie, przeszły trzy - wystraszone zapewne moją obecnością - nastolatki. Chwyciłem mocno za rączkę walizki. Z kieszeni wyciągnąłem klucze, które kiedyś dostałem od Laury. Wszedłem do klatki. Było ciepło i cicho. Ogrzałem się chwilę i ruszyłem. Pod drzwiami zacząłem się zastanawiać: może znajdę hotel i wrócę rano? Jak będzie jasno. Rozpiąłem płaszcz, poluźniłem guzik w koszuli. Z pęku kluczy wybrałem właściwy. Tylko czy będzie pasował? Kurwa, że też wcześniej o tym nie pomyślałem. Odważyłem się. Wsunąłem go w szparę zamka. Pasował.