Dwaj
ę solidnie, ale wieży bez armat się nie zdobędzie, to nie nasza specjalność. Niestety, ten pana przyjaciel to pierdolony psychopata, patrzył, jak męczyliśmy jego wsiurów i nawet słówka nie pisnął. Trudno, to pana problem. Nasza zapłata.-
Starosta wygląda, jakby uderzył weń piorun.
-To... jak...-
-Nijak. Pieniądze. Pacta sund servanda.-
-Ale... panowie! Jak to? Nie rzuci zaklęcia?! Mieliście zagrozić..-
-Uznaliśmy, ze samo grożenie to za mało. W końcu ten, kto bezsilnie grozi, staje się pośmiewiskiem... Ale on ma gdzieś wszystkich poza sobą, nic go nie skłoni do rzucenia zaklęcia. Nasze dwadzieścia żelaznych. Gówniana zapłata, ale zawsze jakaś zapłata.-
Starosta otrząsa się z szoku.
-No nie, panie Pimmax! Pana zadaniem było zmusić Rubina do oczyszczania chłopów! Co mnie obchodzi jego
folwark! Mruk pana trącał z taką pomocą!-
-Panie Kord..- Najemnik patrzy na maga jak na interesującego stworka szamoczącego się pod szklanym kloszem .- Ja jestem już dziś zmęczony, moi towarzysze tym bardziej. Odwaliliśmy kawał dobrej roboty- i jak pomyśle o tym, że mielibyśmy jeszcze się naharować... proszę, panie Kord, niech pan to przemyśli.-
-Że co?- zdaje się nie rozumieć Kord. Patrzy na otaczających go awanturników. Żaden z nich nie dobył broni, żaden nawet nie wykonał ruchu w kierunku wiszących za pasem pistoletów. Nie muszą. Zdążą.- Jakim prawem?-
Pimmax wzrusza ramionami.
Oni nie żartują. Kurwa.
Starosta wyciąga sakwę i rzuca na stół.
-Idźcie w cholerę. Cobyście się udławili.-
-Bardzo nieładnie nas pan żegna, panie starosto. Powiedziałbym nawet, że po chamsku.- Pogardliwy uśmiech najemnika może oznaczać wszystko.- A ja bardzo nie lubię, gdy mnie tak traktują. I zwykłem wyciągać konsekwencje.
-O co wam chodzi?! Przecież zapłaciłem! Jesteście wolni, idźcie sobie, gdzie chcecie!- Młody szlachcic odsuwa się ze strachem.
-Szefuńciu, zaczynamy?- w oczach krasnoluda zapalają się radosne ogniki- Ja tam wcale nie jestem zmęczony!-
Uśmiech znika z twarzy wędrownego maga.
-Nie, Thordek. Wystarczy na dziś.-
-Niby exp...- stwierdza znudzonym głosem elf. Napotyka jednak wzrok przywódcy i szybko dodaje- Ale ja też mam już dość. Spadamy, Janek?-
Spadamy. Do zobaczenia, panie Kord. Być może.-
-A chuj, mi też się tak naprawdę wcale nie chciało.- Krasnolud oklapł zupełnie.- A zdychaj tu, śmieciu, za parę dni sam będziesz się zwijał z bólu. A jak spróbujesz wysłać za nami tych swoich posrajgatków z kłonicami, to tu jeszcze wrócimy i tak się zabawimy, że..-
-Do mnie, Thordek!- Pimmax już wychodzi. Krasnolud posłusznie podąża za nim. Maxl czuje zimny wiatr na twarzy, podmuch przewraca nieruszone od śmierci Muki flaszki, gasi jedyną olampę. Trzaskają drzwi i starosta zostaje sam w ciemności.
***
Juliusz Sirnitupa mag Rubin milczy. Po raz pierwszy w życiu nie wie, co powiedzieć. Nikt mu nie robi wyrzutów, nikt się nie ośmieli. Nie muszą.
Cisza. W całym domu zaległa cisza. Dziewczynki nie chcą się bawić, wujek udaje, że śpi. Służba szepcze po kątach, milknie, gdy wchodzi pan domu. W wieży nie słychać Burzy, grube mury wygłuszają potworny ryk. Po raz pierwszy od trzech dekad mag tego żałuje.
Nie chce wyglądać przez okno, czarny pierścień zgliszcz otaczający siedzibę zbyt boleśnie przypomina jego hańbę. Zawiódł. Ci ludzie mu wierzyli. A on patrzył na ich mękę i nawet nie drgnął.
Zemsta? Być może, kiedyś. Teraz to nie ma znaczenia.
Juliusz wchodzi do biblioteki, chce być sam, ale przy oknie stoi Anna i patrzy. Mag podchodzi, chce ją wziąć za rękę- Anna spogląda mu w oczy. Juliusz nie może znieść wzroku żony. Odchodzi.
Cisza. W całym domu zaległa cisza.
***
Pali w gardle, oczy pieką i swędzą. Popękana skóra odchodzi płatami, stawy trzeszczą, każde poruszenie sprawia ból, jak gdyby próbowało się ruszyć złamaną ręką. Najgorsze jest oddychanie- jakby się wciągało pył z pustkowi. Ale trzeba