De profundis clamavi at te, Domine
z plecy, zapiął przydziałową kurtę, obejrzał się raz za siebie - ściana lasu taka spokojna, błękitna i cicha jak zawsze - i pomaszerował do miasta.
***
- A ja, myśle se, prosze ksiendza, że Boga to nie ma.-
- Co proszę? - spytał wyrwany z drzemki kapłan - Nie usłyszałem.-
- Boga nie ma.-
Duszpasterz dopiero po chwili otrząsnął się ze zdumienia. No tak, woźnica jest z Hafenburga. Tu nie karze się za ateizm.
Betonowe bastiony wznosiły się po obu stronach szerokiego, asfaltowego gościńca. Potężne, wysokie na setkę łokci, obsadzone ciężkimi armatami strzegły drogi do Artanatów. Strzegły niezależności portowego miasta.
Kiedy to Hafenburg ogłosił niepodległość od Szafirowego Artanatu? Trzy, cztery światła temu? Jeszcze mnie na świecie nie było. Wojna była okrutna, jak zawsze wojny o pieniądze. I oczywiście, wojny o pieniądze wygrywają kupcy. Mroczny Władca proponował im ochronę i przyłączenie do Imperium, ale nie zgodzili się. Lepszy na wolności kęsek lada jaki... Kto to powiedział? Nieważne.
- Dlaczegóż to? -
- Bo widzi ksiondz, to jest tak.- blisko miasta woźnica zhardział, już nie spuszczał wzroku i nie mówił tak uniżenie. Teraz stał się mieszczaninem, wolnym człowiekiem w swoim kraju. Nawet brudnym plebejuszem, ale jednak. - Ksienża mówiom, żeby się modlić, tego, "pukajcie, a będzie wam otworzone". Że jak człek pobożny, to Bóg go wysłucha. I wie co ksiondz? Ja siem modliłem. Prosiłem go, coby mi się w interesach wiodło - nici. Prosiłem, coby mi poborca warsztatu nie skonsi...fis... nie zabrał za podatki- zrobił to. Błagałem, coby syn mój gupi nie poszedł do wojska - poszedł, zginął. Modlitwy nic nie dają, ksienża kłamiom, a Boga nie ma.-
- A nie pomyślałeś, człowieku, że Bóg musi słuchać modlitw wszystkich? Nie tylko twoich? Że być może wysłuchał modlitwy twoich konkurentów, którzy prosili o to samo? Tego poborcy, który czynił tylko swoją powinność? Twego syna, który marzył o wojnie i sławie? Że być może to wcale nie ty jesteś na świecie najważniejszy? -
Woźnica nie odpowiedział, a Neuwald zadumał się. Przejechali przez warowną, mającą po bokach ośmioboczne artyleryjskie wieże, bramę. Tacy jak on to przyszłość? Tacy jak ci? - spojrzał na odzianych w stalowoszare kurty, obsadzających wały muszkieterów, wyprężonych dumnie pod hafenburskim sztandarem. To nie była ostania wojna, jeszcze za czasu mojej nauki w seminarium artani Szafirowego i Białego urządzili regularną krucjatę. Dzielnych wojaków, a wraz nimi pewnie syna woźnicy, szlag trafił; kupcy odlali armaty z żelaza i wynajęli kompanię imperialnych magów bojowych, ponoć całe to pole było zasłane trupami aż po horyzont. Ale trzeba było spróbować, bo Hafenburg jest takim samym zagrożeniem, jak Imperium, choć niby niepomiernie mniejszy, słabszy, bez wasali, skoligaconych czy szanowanych władców. Ale ta republika daje wzór, wzór złego. W artańskich miastach rzemieślnicy i kupcy już się buntują, żądają przywilejów podatkowych, likwidacji sądów kościelnych, wypędzenia Defensorium, tak, jak zrobili to tutaj.
Nic nie pamiętają. To już kiedyś było.
***
Uratował go defensor.
Feliks na poważnie zaczął się już martwić, że nie dotrze do miasta przed burzą pyłową. Wicher dął coraz mocniejszy, tumany kurzu przesłaniały niebo, a do miejskich murów pozostał spory kawał... kolejny już raz w ciągu tego dnia żegnał się z życiem, gdy ujrzał w oddali sylwetkę jeźdźca. Początkowa radość ustąpiła jednak zdumieniu, gdy rozpoznał krwistoczerwony, kościelny uniform.
Zakonnik zatrzymał skanuka tuż przed celującym w niego z różdżki centurionem. Nie siegnął po swoją.
- Pokój z tobą człowieku. -
Żołnierz nadal milczał.
- Nie jesteśmy na wojnie. Wsiadaj, nie godzi mi się zostawić człowieka na pewną śmierć. -
Prędzej od diabła by się spodziewał pomocy. Choć był ateistą.
Śpieszyć się musieli i tak, bo burza nie zamierzała dawać im fory - huk wichru ogłuszał, ostre ziarenka drapały sk