Człowiek
Pozwolił się odwieźć na lotnisko swoim samochodem, pożegnał się. Cztery lata nie był w domu. Wtedy był przez trzy dni – pokazać dziewczynie swój dom i dziewczynę swoim rodzicom. Nawet nie wiedzieli, że się rozstali. Pewnie będą pytali. Jakoś przełknie. Musi przełknąć. Z resztą teraz wszyscy mają inne zmartwienia na głowie. Oby ojciec tylko jeszcze żył, kiedy dotrze na miejsce.
Odprawa, zajęcie miejsca w samolocie. Usiadł i zapatrzył się w okno, wrzucił do ust miętówkę. Niby lot nie miał trwać długo, ale to i tak było za długo bez papierosa. Słowo – Tatusiek – dziwnie pobrzmiewało mu w głowie. Mała dziewczynka znad morza znów przebiegła przez jego myśli. Było w niej coś niesamowitego. Zamknął powieki. Zasnął. Nie było nic niezwykłego, w tym, że mu się przyśniła, ale sen miał pamiętać długo. Szła do niego po lekko falującej tafli wody, bez okularów, patrząc na niego niebieskimi jak niebo oczyma i wołała go do siebie, wyciągając dłoń. – No nie bój się. Chodź. Zobacz. Morze się uśmiecha.
Obudziła go stewardesa już po wylądowaniu. Za oknami mrok. Gwar ludzkich głosów. Wszystko w tym momencie zamknięte w jakimś dziwnym odrealnieniu. Wysiadł, odebrał bagaż, najął taksówkę. Miał jeszcze kawałek do swego rodzinnego miasta. Łysy taksówkarz chyba się z tego ucieszył, bo energicznie
i z uśmiechem wysiadł, aby pomóc w zapakowaniu bagażu. Co dalej?. Droga. Taksówkarz próbował coś zagadywać, ale widząc, że klient nie jest zbyt rozmowny dał sobie spokój. Włączył radio. Kryspin przez okna śledził przemykające obrazy. Latarnie rozświetlające ulice, neony zakładów i sklepów, których nie pamiętał, oraz reflektory samochodów migające coraz rzadziej prowadziły z lotniska w rodzinne strony. Szukał znajomych punktów odniesienia i sporadycznie świadomość grała mu werblem, gdy znalazł. Zmieniło się sporo, odkąd był tu ostatni raz. Jechał bezpośrednio do szpitala. Nie miał wątpliwości, że tak właśnie należy zrobić. Kiedy dotarł była już głucha noc. Żywego ducha nie można było znaleźć w okolicy. Do budynku dostał się przez izbę przyjęć pogotowia. Kobieta w dyżurce była zajęta telefonem. Spojrzał na tablice informujące o położeniu poszczególnych oddziałów. Intensywna terapia. Trzecie piętro. Ojciec musiał być tam. Poszedł przez ciche
i wyludnione korytarze szpitalne, pokonał schody i natknął się na zamknięte drzwi oddziału. Dzwonek. Zadzwonił, czekał chwilę, aby po chwili damski głos w głośniczku zapytał kto idzie. Po zaprezentowaniu swej sprawy usłyszał z tego samego źródła, że czas wizyt już się skończył.
- Pani nie rozumie. Mój ojciec miał wylew, leży tu…
- Nie pan jeden ma tu chorego bliskiego. Wszyscy tu są chorzy, a na wizytę proszę przyjść jutro.
Zadzwonił ponownie
- Pani posłucha. Przyleciałem z Hiszpanii. Jadę tu prosto z lotniska. Śpieszę się, żeby zobaczyć ojca, bo to może być nasza ostatnia okazja, żeby się spotkać. Cztery lata się nie widzieliśmy…
- Przyjdzie pan jutro – zabrzmiał głos i głośniczek znowu został wyłączony. Zadzwonił ponownie tym razem już poirytowany.
- Będę tu stał i dzwonił aż pani mnie wpuści. Chcę zobaczyć ojca. Jakby to była ostatnia jego noc to chcę, żeby wiedział, że tu byłem, że przyleciałem. Chcę się pożegnać.
- Jak pan będzie tak natarczywie dzwonił wezwę ochronę. Pacjenci też muszą wypocząć. Powiedziałam panu. To nie jest pora wizyt. – kobiecy głos zabrzmiał zdecydowanie i ostro.
- Co za wredny babsztyl – wypowiedział Kryspin pod nosem z rosnącym zdumieniem i rozważał właśnie co zrobić w takiej sytuacji, gdy obok zjawił się mężczyzna w zielonym fartuchu. Niemłody już, lekko łysawy, odrobinę przygarbiony, drobnej postury.
- Co tam? – spytał życzliwym głosem – Jakiś problem?
- Taki tam. Ojciec miał wylew. Nie widziałem go parę lat i jakby miał dzisiaj umrzeć to chciałbym zdążyć się pożegnać, a tu… - wzruszył ramionami w geście rezygnacji - koniec wizyt.
- Doktor Chmielewski?
- Tak. To mój ojciec. Mam nadzieję, że się nie spóźniłem.
- Nie spóźnił się pan. Proszę ze mną. – Mężczyzna puścił oko i wklepał kod na klawiaturę klucza otwierającego drzwi. – Wszędzie elektronika – zauważył - Ileż to cyferek może zapamiętać człowiek w moim wieku? Trzeba będzie się zbierać na emeryturę.
- Powie mi pan co z moim ojcem? – spytał Kryspin krocząc przez korytarz obok lekarza.
- Wylew miał. Dość rozległy, ale jeszcze żyje – wyjaśnił krótko mężczyzna.
- No ale jaki jest jego stan? Rozumie? Kontaktuje się? Słyszy?...
- Obrzęk mózgu jest duży i możliwości wysyłania komunikatów ograniczone, ale podejrzewam, że słyszy,
a skoro słyszy to pewnie też czuje dotyk, bo ten zwykle wyłącza się na końcu.
- A jakie są prognozy na przyszłość?
- Słyszałem, że ma padać, ale się okaże.
- Pytam o ojca.
- Ach, o ojca. No to się okaże – uśmiechnął się życzliwie lekarz – Skoro nie umarł od razu to jest jakaś szansa, że będzie żył, ale ma już swoje lata, a obrzęk jest duży. Bóg jeden wie jakie ma plany wobec niego. Różne rzeczy ludziom się dzieją i dużo zależy od własnego nastawienia. Czasami psychika człowieka jest ważniejsza niż wszystkie lekarstwa i zabiegi. Bywają takie przypadki, że wydaje nam się, że schorzenie jest banalne,
a wyleczenie graniczy niemal z cudem, bo człowiek nie chce być wyleczony. Bywają przypadki, że jest dramatycznie kiepsko, a człowiek przeżywa i zdrowieje. Psychika drogi chłopcze. Człowiek to nie samochód, nie maszyna. To bardzo złożona istota. Tutaj leży ojciec – lekarz wskazał drzwi sali. - Teraz pewnie śpi, ale posiedź przy nim. Możesz do niego cicho pogadać, potrzymać za rękę. Może usłyszy, może nie. Różnie o tym sądzą, ale pogadać nigdy nie zaszkodzi. Tylko siostrom mnie nie wydaj, że cię wpuściłem, bo mi się oberwie – lekarz puścił oko i odszedł zanim adresat uzmysłowił sobie, że należało podziękować. Wszedł do sali szpitalnej. Jedno tylko łóżko, zatopione w półmroku. Światło wpadające z korytarza oświetlało wnętrze. Postać leżąca nieruchomo na łóżku w masce tlenowej, podpięte kroplówki, taborety i szafki po obu stronach łóżka. Specyficzny zapach lekarstw, środków odkażających i czegoś jeszcze. Kryspin zrzucił torbę z którą przyszedł na podłogę i podszedł do łóżka.
- Tato – wypowiedział cicho, ale człowiek na łóżku nie poruszył się. Pomarszczone, bezwładne ciało o siwych włosach, z maską tlenową na twarzy. Przyjrzał się uważnie nie mogąc dopatrzeć się w tej słabej, przejechanej przez los istocie ojca. – To ja. Kryspin. Czekaj. Zaraz wrócę. – Wyszedł do łazienki znajdującej się obok, skorzystał i wrócił. Stał chwilę w nogach łóżka przyglądając się z niedowierzaniem pacjentowi, spojrzał na kartkę przymocowaną do łóżka. Pisało, że ojciec. Wziął sobie taboret i usiadł. – Mam do ciebie pogadać? Dobre sobie. Ty śpisz, nic nie słyszysz, a ja mam sobie pogadać. Dobra strona tego jest taka, że mnie nie opieprzysz za te wszystkie lata kiedy mnie nie było i za różne inne rzeczy. – Widok na chwilę ością wdarł się do krtani, aby odebrać mowę. Podłączona, pikająca aparatura, ten przykry, przytłaczający zapach i ciało. Stare i niedołężne. Nabrał powietrza i siląc się na spokój zaczął mówić dalej - Wiem co byś powiedział – Przełknął ślinę. Pomyślał
o roześmianym ojcu podczas rodzinnego grilla i o jego naukach – Powiedziałbyś, że za stary jestem na taką nieodpowiedzialność, że trwonię życie, że kariera to nie wszystko, bo ludzie się liczą, rodzina i to, żeby mieć kogo kochać i z kim się sobą dzielić. Pewnie sama prawda, tylko ja tak jakoś się do tego nie nadaję. Nie wychodzi mi i już… Powiedziałbyś, że się nie staram, bo mi się nie chce, bo … Znam twoje wywody. Mądry
z ciebie facet, tylko… ja muszę sam… To nic nie da, że ty… - zamyślił się znowu - że ty mi to powiesz. To musi jakoś samo w końcu we mnie urosnąć, czy coś. Ty na pewno wiedziałbyś jak to adekwatnie nazwać… - spojrzał na nieruchomą podpiętą do aparatury postać człowieka. - Tak czy siak dobrze cię znowu widzieć. Szkoda, że w takim stanie. Wyglądasz jak po mocnym wypiciu. Bez urazy. Ten tam – głową wskazał kierunek drzwi - lekarz mówił, że mogę potrzymać cię za rękę. Daj. Się popieścimy na stare lata… - Kryspin siedział, mówił, trochę się zdrzemnął i dopiero rano obudziła go siostra, która przyszła zmierzyć pacjentowi temperaturę i ciśnienie. Ku zdumieniu Kryspina pokiwała tylko z dezaprobatą głową, ale go nie wyprosiła. Po swoich obrzędach zdjęła pacjentowi maskę tlenową, przez chwilę poobserwowała i tupot chodaków wyniósł ją z sali jak przyniósł. Po jej wyjściu Kryspin usiadł znowu. Teraz twarz ojca zdradzała chociaż rysy dawnej postaci, którą znał. Ojciec poruszył się i otworzył oczy. Właściwie jedno mu się otworzyło, a drugie tylko nieznacznie uchyliło. Twarz wykrzywiona była niesamowitą, artystyczną asymetrią, ale odwiedzający powstrzymał się od słownego zauważenia tego.
- Cześć tato – uśmiechnął się – Coś ty wykombinował? Żeby tak się dać wgonić do wyra...
Ojciec patrzył na niego, jego mimika lekko drgnęła grymasem, ale trudno było określić czy chciał się uśmiechnąć, coś powiedzieć, czy wyrazić ból. Z wykrzywionych warg potoczyła się ślina. Kryspin rozejrzał się szybko za ręcznikiem papierowym i otarł ją. – No tak to ty pielęgniarki nie poderwiesz – zawiadomił - Trzymaj fason.
Zaraz potem przyszła pielęgniarka wtaczając przed sobą wózek ze środkami higienicznymi i zawiadomiła, że pora na toaletę – Kryspin dostrzegł łzę, która pojawiła się w oku ojca – Pani ma na pewno sporo pacjentów do przebrania, więc ja się tym zajmę – zawiadomił odbierając od niej pieluchę, ręczniki papierowe, a ona podała mu jeszcze kilka niezbędnych akcesoriów.
- Jak pan chce. Trzeba mu tyłek kremem dobrze nasmarować, żeby odparzenia się nie porobiły i oklepać trochę, żeby odleżyn nie było. Poradzi pan sobie?
- Skoro ojciec radził sobie ze mną jak robiłem w pieluchy to i ja sobie teraz poradzę droga pani. Dziękuję za instrukcję – uśmiechnął się – Miłej pracy życzę – wypowiedział próbując tym przyśpieszyć jej wyjście. Jak tylko wyszła zamknął za nią drzwi. – Ojciec o zmianie pieluch to ja nie mam pojęcia. Przyznaj się, że zrobiłeś to specjalnie, żeby mi dać nauczkę za to, że nie mam dzieci…
Kryspin ojca przewinął, umył, ogolił, przebrał w świeżą koszulę, poprawił mu poduszki i gadał przy tym co mu do głowy przyszło. Gdzieś w środku z każdą czynnością zbierał w nim żal. Przekładał z boku na bok bezwolne, zanieczyszczające się ciało - stare, niedołężne. Pamiętał ojca jako stanowczego doktora filozofii przed którym drżeli studenci. We wspomnieniach wracały obrazki, kiedy stał przed szerokim gremium młodzieży, czy kolegów z pracy i głosił z dowcipem swoje teorie na temat życia. Na egzamin do niego nieprzygotowani nie mieli co przychodzić. Zawsze pewny siebie, uśmiechający się do przyrody i chmur, z zaciekawieniem obserwujący ludzi zmagających się ze swymi słabościami. Teraz leżał zupełnie ubezwłasnowolniony, ze łzami w oczach, bezsilny, zdany na łaskę. Nawet śliny samodzielnie nie mógł przełknąć. Kryspin zastanowił się co by chciał na jego miejscu. Czy śmierć nie byłaby lepsza od takiego stanu, kiedy ktoś, starając się ukrywać obrzydzenie, albo i nie starając się, myje ci tyłek i zmienia pampersy traktując jak przedmiot?. Kiedy ojciec spał siedział przy nim i kiwał się myśląc o dziecinnych latach, o tych, przez które był daleko poza domem tracąc możliwość kontaktu, rozmowy, wymiany myśli na jakikolwiek temat. W takim właśnie stanie zastała go matka, która zjawiła się niepostrzeżenie – kobieta drobna, o półdługich, jasnych włosach ze zmęczoną, pomarszczoną twarzą. Nie taką jak pamiętał. Zawsze była elegancka, uśmiechnięta i przyciągała męskie spojrzenia bez względu na wiek. Teraz – to była roztrzęsiona, zagubiona kobieta. Objęła go mocno. Płakała, dziękowała, że jest.
- A Kinga? Chyba wam pomaga.
- Kinga chciałaby, ale ma swoje kłopoty. Była w ciąży. Miała urodzić w lipcu, a urodziła dwa tygodnie temu.
- I nie daliście znać? Nic nie powiedzieliście?
- Dziecko jest w klinice noworodków. Ciągle leży w inkubatorze i ciągle nie ma pewności, że przeżyje. Stan jest ciężki. Ojciec tym tak się przejął, że dostał wylewu. Do ciebie to on nie pozwolił dzwonić, bo nie odzywałeś się tak długo, że stwierdził, że dla ciebie rodzina jest nieważna, że ciebie i tak nie będzie to obchodzić. Bardzo mocno to przeżywał. Nie masz pojęcia jak on czekał na twój przyjazd, czy chociaż telefon od ciebie. To wszystko było za dużo…