część trzecia
Boli. Nie zgadzam się. Nie chcę. Okrzyki niemowy. Piwo. Kawa. Spać. Nałóg. Nie żyć. Odruchy pasożyta. Został sam. Swego rodzaju ulga. Pozornie nieszkodliwa wegetacja. Już przyzwyczajał się do fizjologicznych odruchów zabijających czas. Czasem siada nad notatkami, a gdy pisarski tok myślenia zwraca się w wiadomym kierunku odkłada klecenie swoich sentencji z chęcią wyskoczenia przez okno swej rany na nadgarstku w otchłań, gdzie mógłby na zawsze złączyć się ze swoją Gabi. Ale duszno. Otwiera okno, jakby chciał wypuścić przez nie bezsenność i koszmary. Zdjęcie Gabi wysunęło się z książki. Niewidzialna nitka przytwierdzona końcami do ich serc daje o sobie znać. Szarpie i szarpie. Nagle przepełnia go strach. Obawa, że się spóźni. Muszę ją znaleźć. Muszę się dowiedzieć. Boi się, bierze różaniec, zawsze po niego sięga, gdy się boi albo nie może zasnąć. Szkoda, że się wtedy nie udało. Ale może sobie poradziła? Autobus nadziei wlókł się, ale ja zdawałem się być o krok przed nim, buty mojej wiary zaprowadziły mnie ponad chodnikami prosto do pani Agnes. Czekałem i czekałem. Już wychodziłem, gdy zauważyłem jak biegnie w moją stronę. Zawsze to samo, ale za każdym razem inaczej. Pocałunek. Spojrzenie. Słowa. Dotyk. Ciągnie mnie za rękę. Płacze za dziećmi, ale jeszcze nie wszystko stracone. Układa włosy, maluje się, zaraz będę cały w brokacie jej szminki, przebiera się, tańczy, idziemy na spacer, już nie puszczę jej dłoni. Podłoga, którą dobrze znamy, motylki w brzuszku, powolutku, teraz szybciej, jeszcze raz, jeszcze, teraz śpij, przysuń się, pupa bliżej, daj rękę, tak. Ciekawe, czy chce się wyspać? Jest taka piękna, nie mogę się teraz rozpłakać. Pewnie nie da mi spać, ale niech się uczy, chociaż nieźle go już wymęczyłam. Ich kawałek podłogi zdaje się unosić gdzieś między wymiarami. Wspólna dusza skleja ich ciepłe ciała w magicznej symbiozie. Obejmuje poduszkę jakby chciała go z niej wycisnąć. Szuka ręki, która ją pieściła, a teraz zdaje się zapraszać gestem w otchłań, w której zaraz zniknie. Gdzie jesteś? Nie ma mnie kto pocałować? Pewnie poszła do łazienki. Otwiera oczy, którym ukazuje się jego pokój. To był tylko sen? Niemożliwe. Resztki nadziei każą szukać śladów szminki na pościeli. Są. Nie, to krew. Pewnie się wiercił i zerwał szwy na przegubie swojej lewicy. Idzie do łazienki. Nagle wyskakuje jakby dostał ataku klaustrofobii. Przedziera się przez gęstą domową atmosferę i tnie chłód poranka nadzieją na to, że ciemne włosy, które schowały się za rogiem należą do niej. Z każdym krokiem zagłębia się w jej nieziemski smak i zapach. Mkną ku sobie niewidzialnie, biegną ramię w ramię korytarzem ich ostatniego wspólnego snu. Obsesja zaprowadziła ich aż na przystanek autobusowy, gdzie czaiła się rzeczywistość - w swej obecnej postaci jak najbardziej im zbędna. Szukał odpowiedzi, czy przed nią uciekał? W końcu śmierdzący zmęczeniem i stresem wrócił do domu, by potwierdzić autentyczność znaku zapytania namalowanego na lustrze brokatową szminką, który kazał mu wybiec, a teraz zdaje się pytać, czy można już pozwolić rozpłynąć się w czerwieniejącym akwenie zlewu temu wszystkiemu, z czego najwspanialsza była miłość... Okazało się, że szminka należy do Anielicy, która właśnie od tego drobiazgu zaczęła kompletowanie ziemskiej garderoby, która by przyspieszyła integrację. Piękna naga dziewczyna o aksamitnej alabastrowej skórze skacząca na jednej nodze z przyzwyczajenia do skrzydeł szybko przekonała się, że na ziemi rzeczy mają się nieco inaczej i pierwsze kroki w integracji nie wymagały zbędnej odzieży. Tyle, że w trakcie stosunku się dematerializowała i był skazany na zastępstwo wprawnej dłoni. Podczas gdy wulkan-niewypał wytacza swą białą lawę na brzeg bezludnej wyspy łóżka, czas przyspiesza za jego plecami. Epea pteroenta po raz ostatni zsiadają się na zwłokach nieudacznika zawiniętych w całun prześcieradła czy kaftana bezpieczeństwa.