część piąta
- Złamałem sobie palec przez te zajebane drzwi!
- Chuj mnie to obchodzi! – jako bohater musiałem zachowywać się tak jak zwykle, jako narrator doskonale wiedziałem, co chcą mi powiedzieć, w końcu to ja wkładałem im słowa w usta, ale dla dobra książki powinno się pojawić zderzenie brutalnej codzienności z nową, jeszcze brutalniejszą zupełnie niecodzienną sytuacją, ja jestem uosobieniem elementu zaskoczenia.
- Godot umiera! – krzyknęła Jessica.
- Do wesela się zagoi. – rzekł Erjon. – We mnie Hoolis też kiedyś rzucił drzwiami i nic mi się nie stało – moje bohaterskie ja łagodziło sytuację, ale moje narratorskie ja musiało ją zaostrzyć, kierując pięści Jessie na twarz i tors Erjona.
- To nie są żarty! – Jessica okładała swego sąsiada w akcie rozpaczy.
- On złapał ebolę czy jaktosiętamnazywa… Wiruszachodniegonilu! - spoliczkowała go jeszcze raz by po chwili od nowa zacząć wsmarkiwać się w jego ramiona.
Nie będę robił tajemnicy z tego, że muszę rozruszać naszych bohaterów, bo jeśli nie wyjdą z tej kamienicy to Godot umrze bez pożegnania przyjaciół, Hoolis umrze z bólu, którego sprawcą jest złamany palec, Jessica umrze z wycieńczenia płaczem, Erjon umrze z upływu krwi, która wyciekała z lewej dziurki jego nosa, w dodatku odpadną mu stopy, jeśli będzie tak stał obwieszony swą sąsiadką, możliwe też, że zostanie uśmiercony przez żonę, która posądzi go o zdradę…nie to niemożliwe, ona by go nie zabiła, zresztą bezgranicznie mu ufa, a jeszcze bardziej pozbawiona granic jest jej miłość do niego – oczywiście odwzajemniana. Przydałby się ktoś, kto by ich rozruszał. Hoolis wprawdzie cały czas się miotał, ale nie przybliżył się nawet o jard do szpitala.
- Jessie, nie maż się, Lee, jesteś dużym i twardym chłopcem, Erjon, rusz się, bo wrośniesz w tą paskudną podłogę! – powiedziała ze swym charakterystycznym akcentem Inez, która zawsze wie, kiedy się zjawić. - Wiem, że nie lubicie poniedziałków, nikt ich nie lubi, ale to nie powód, by się załamywać - położyła dłoń na ramieniu Jessie. - Ani wariować - spojrzała na skaczącego na jednej nodze Hoolisa.
- Inez… Jakby to powiedzieć.
- No co? Słucham, co tu się stało?
- Godot zdycha – zawarczał Lee.
- Jak to umiera?!
- Zaraził się od Kalkutasów malarią! - charczał Lee.
- Zbierajmy się - moje wcielenie przejęło inicjatywę.
- Zanim Nimce przyjdą - Lee uraczył nas angielskim powiedzeniem, którego zwykł używać, i którego nikt, łącznie z nim do końca nie rozumiał.
- Gdzie Lo? - spytała Inez.
- Zadzwonimy do niej i powiemy gdzie jesteśmy - rzekł Erjon.
- Jak przyjdzie to zobaczy, że w zdemolowanym domu. Po co dzwonić? - inteligentnie spytał mocno wkurwiony Hoolis.
- Może za bardzo wybiegam w przyszłość, ale sądzę, że za kilkanaście minut będziemy w szpitalu i należałoby poinformować o tym naszą współlokatorkę, bo może się przestraszyć widząc wyważone drzwi i puste mieszkanie oraz plamy krwi na podłodze.
- Przecież już to nie raz widziała - Lee zaczynał być upierdliwy.
- Ale po co ma tu sama siedzieć, jeśli przyda się Godotowi?
- Przecież on jest wierny tej jakjejtam, L., Julii, Beatrice, myślę więc, że Lola nie będzie mu mogła pomóc - stwierdził cynicznie Lee. - No co? - tym pytaniem odpowiedział na karcące go spojrzenia wszystkich obecnych.
- Nic! - odparli chórem.
- No to chodźmy, bo nie czuję już nogi! - Hoolis jak zawsze był nieczuły.
- No to chodźmy - odparli chórem.
- Przed Nimcami - dodał Erjon i poszli. Erjon-narrator zna myśli i przyszłość wszystkich zgromadzonych, ale Erjon-bohater nie. Okazał się kiepskim jasnowidzem twierdząc, że za kilkanaście minut dojadą do szpitala, ponieważ kilkadziesiąt zajęło im wydostanie się z klatki schodowej. Gdy siedzieli w windzie, która zatrzymała się na półpiętrze pozwalając czasowi pracować na ich niekorzyść i starość, Erjon-narrator wyszedł z siebie w odwiedziny do Godota, godząc się tym samym, by zajścia w windzie odbyły się i pozostały w gronie ich bohaterów poza jego wiedzą i wpływem oraz w tajemnicy przed czytelnikiem. Zmierzający ku szczęściu o krok przed czasem Godot zdradził mi na łożu śmierci swe niedokońcazadowolenie z postawy bohaterów.