Czarownica cz. 1
Gdy Prudence skończyła siedem lat, ojciec wysłał ją do żeńskiej szkoły z internatem w Anglii. Prudence widziała wtedy ojca po raz ostatni. Robert Hale zapisał córce niewielki fundusz na naukę i skromne życie, a wkrótce po jej wyjeździe do Anglii sprzedał dom we Francji i zniknął z jej życia. Prudence nie wiedziała, gdzie jest jej ojciec i czy w ogóle żyje. Nie potrzebowała tego, los ojca interesował ją w tym samym stopniu, co ojca interesowała ona sama, gdy była dzieckiem.
Teraz fundusze zapisane na naukę zaczęły się kończyć. Prudence miała dwa wyjścia, aby móc kontynuować badania. Mogła wyjść za jakiegoś bogatego mężczyznę, którego pieniądze pozwolą jej na dalszą pracę (to rozwiązanie w żadnym wypadku nie wchodziło w grę i Prudence rozważała je czysto hipotetycznie), bądź wrócić na Uniwersytet w roli wykładowcy, zapewniając sobie tym samym darmowy dostęp do zaplecza naukowego uczelni. I nad tym właśnie zastanawiała się Prudence — jak zdobyć posadę nauczyciela akademickiego.
Jedyną przeszkodą w zdobyciu tej posady była jej płeć, była kobietą, a żadna kobieta nie wykładała nigdy na Uniwersytecie Paranormalnym w Londynie.
Była to chyba jedyna uczelnia, gdzie kobiety nie mogły pracować. Fakt ten nie raz poruszały kolejne dziennikarki-aktywistki działające na rzecz kobiet w swoich artykułach.
Jedna z nich była przyjaciółka Prudence i właśnie mogła jej pomóc.
— A w dodatku ma u mnie dług wdzięczności. Jak uroczo! — pomyślała Prudenc i przystąpiła do działania. W jej głowie zrodził się już plan i właśnie wdrażała go w życie. Nic nie miało prawa się nie powieść. Prudence była tego pewna... i miała rację.
***
Sir Arthur Randall siedział w swoim nowym gabinecie. Większość mebli stanowiła spuściznę po poprzednim rektorze, który przeszedł na emeryturę i miał poświęcić się hodowli róż.
Nowy rektor był zmęczony. Od rana przesłuchiwał kandydatów na stanowisko wykładowcy historii magii –stanowisko, które do niedawne on zajmował. Prowadzenie rozmów kwalifikacyjnych było nużącym zajęciem. Ciągle te same pytania i następujące po nich te same odpowiedzi. Większość kandydatów stanowili absolwenci Uniwersytetu, część była jego studentami. Zgłosiło się też kilka osób z zagranicy, głównie z Francji, tych kandydatur sir Randall nie brał pod rozwagę, nie ufał obcokrajowca.
Zegar stojący za biurkiem rektora wybił czwartą po południu. Choć na zewnątrz panował sierpniowy upał, w gabinecie powietrze było rześkie i przyjemnie chłodziło — efekt zaklęcia klimatycznego.
Rektor nacisnął przycisk na leżącym na biurku urządzeniu. Do pokoju wszedł szczupły mężczyzna w okularach z drucianymi oprawkami. Sekretarz rektora — Connor Philips.
— Ilu jeszcze zostało? — zapytał sir Randall znużonym głosem.
Miał nadzieję, że już żaden kandydat nie czeka na rozmowę z nim. Był głodny i zmęczony. Miał ochotę przekąsić coś w uczelnianym barze i wysłuchać wieczornych wiadomości o siedemnastej w radio.
— Czeka jeszcze jedna osoba... — zaczął niepewnie Philips.
— Wprowadz. — westchnął sie Randall. — Miejmy to już z głowy.
— Tylko widzi pan, panie rektorze, to kobieta.
— Kobieta?! — zdziwił się rektor. — Czego może tu chcieć? Studentka?