Czarownica cz. 1
— Zapraszam, panno Hale — rozległ się głos rektora.
Prudence wstała z ławki, wygładziła spódnicę i poprawiła kapelusz.
— Dzień dobry, panie rektorze. Śliczny mamy dziś dzień, nieprawdaż? — zapytała niewinnie Prudence i posłała rektorowi promienny uśmiech.
Nie odwzajemnił jej optymizmu.
— W rzeczy samej. Proszę zamknąć drzwi. Napije się pani? Herbaty, kawy?
— Jeśli nie będzie to dla pana problem, poprosiłabym bym o odrobinę sherry – odpowiedziała panna Hale i usiadła na jednym z krzeseł stojących przed okazałym biurkiem rektora.
Gabinet sir Randalla był pięknym pomieszczeniem. Prudence musiała przyznać, że rektor ma gust.
Większość mebli w pokoju rektora stanowiły antyki, wyjątkiem był regał na książki, kilka krzeseł i etażerka przy oknie — zdecydowanie nowoczesne, ale pasujące do reszty. Całkiem przytulny zakątek, nic nie zmieniło się od ostatniej wizyty Prudence w tym pokoju — tej, gdy podstępem zyskała posadę wykładowcy. Pamiętała ją bardzo dobrze.
***
Nauka, pisanie pracy, a potem obrona dyplomu, Prudence była wykończona, ale szczęśliwa. Udało się! Skończyła studia, i to dwa kierunki jednocześnie. Wreszcie mogła żyć tak, jak chciała. Była wolna... ale nie mogła cieszyć się zasłużonym wypoczynkiem, jeszcze nie. Teraz musiała znaleźć pracę. A to zadanie mogło okazać się o wiele trudniejsze niż obrona podwójnego dyplomu.
Mogłoby zdawać się, że z takim wykształceniem jej kariera zawodowa rozpocznie się jak najpomyślniej. Nic bardziej mylnego!
Prudence chciała kontynuować karierę naukową, a jedyne, na co mogła liczyć to posada nauczycielki w szkole przygotowawczej lub rola guwernantki.
Dzięki dyplomowi z alchemii mogła rozpocząć pracę w jakiejś fabryce (i byłaby to dobrze płatna posada), ale ona chciała kontynuować badania, prowadzić eksperymenty. Nie chciał skończyć, jak większość jej koleżanek z roku — przykładne matki, zatrudnione na dobrze płatnych posadach, ale w ogólnym rozrachunku niemające większego znaczenia. Prudence była inna, nie widziała się w roli żony, tym bardziej w roli matki. Nie znosił dzieci.
Ona swą przyszłość wiązała z karierą naukową. Teoretycznie mogłaby rozpocząć ją samodzielnie, bez niczyjej pomocy, ale do tego potrzebne były pieniądze... duże pieniądze, a ona ich nie miała, choć pochodziła z bogatej rodziny.
Jej ojciec, Robert Hale, prowadził aptekę, a posiadając zdolności magiczne mógł swoje leki „ulepszać”, tym samym tworząc popyt na nie. Matka Prudenc, Vivienne Clermont, była znaną francuską pianistką. Rodzice Prudence poznali się podczas wizyty Roberta Hale’a w Paryżu, gdzie negocjował umowę na lekarstwa do swojej apteki. Pokochali się od pierwszego wejrzenia i wkrótce pobrali się. Vivienne nie chciała opuszczać Francji, więc Robert zamknął sklep w Londynie i przeniósł działalność do Paryża. Niespełna rok po ślubie Vievienne urodziła córkę. W wyniku komplikacji zmarła kilka godzin po porodzie.
Robert Hale nie pogodził się ze śmiercią żony, nie mógł znieść widoków Paryża, w którym nie ma już jego ukochanej. Przeniósł się wraz z kilkumiesięczną córeczką na wieś i tam rzucił się w wir pracy zaniedbując wychowanie Prudence.
Wychowywały ją niezliczone rzesze nianiek, a potem guwernantkek. Ojciec nie interesował się córką, obwiniał ją o śmierć żony.