Cipakabra ( 18+)
– To zaszczyt gościć panów w moich skromnych włościach – przywitał nas u progu. – Zapraszam do biura.
Aby tam dotrzeć, musieliśmy przejść przez kilka sporych wydziałów, więc mogłem na własne oczy ujrzeć, czym zajmuje się ten dość ekstrawagancki naukowiec.
Z zaciekawieniem obserwowałem zamkniętą w klatce hermafrodytkę z dwiema waginami. W jedną wkładała sobie własnego penisa, doprowadzając do zapłodnienia, a po trzydziestosekundowej ciąży, z drugiej wypluwała w pełni rozwiniętego noworodka, który od razu wpadał do specjalnej maszynki utylizującej. Wody płodowe odprowadzał niewielki kanał, wyryty w podłodze.
– To efekt ubocznych prac nad przyspieszeniem ludzkiego metabolizmu – wyjaśnił Elemengele. – Udane ofia… eeee…. jednostki poddane modyfikacji z pewnością widzieliście na polach uprawnych. Ta tutaj jest mi dość bliska, z racji pokrewieństwa. Była moją piątą żoną, dlatego żal mi ją anihilować. Wyposażyłem jej pomieszczenie mieszkalne w niszczarkę, by nie utonęła w niemowlakach.
Doktor pracował również nad hybrydami, zainspirowany, jak sam mówił, mitami ludów starożytnych. Konie o ludzkich tułowiach pasły się na ogrodzonych drutem kolczastym łąkach, miniaturowe sfinksy fruwały wysoko pod sklepieniem hangaru, a sępy z ludzkimi głowami rozdziobywały pokryte wysypką truchła murzyńskich dzieci.
W końcu, po mozolnej wędrówce sterylnymi korytarzami, zasiedliśmy w wygodnych fotelach. Elemengele uraczył nas przepysznym ciastem oraz oranżadą w proszku, od wielu już lat nie produkowaną. Nie chciał jednak zdradzić gdzie ją zdobył.
– No wiec, panowie, co was do mnie sprowadza?
– Cóż, słyszał pan zapewne o straszliwych morderstwach, jakie wstrząsnęły obozem? – zapytał Scheisswurst.
– Słyszałem, a nawet widziałem zwłoki… – odparł doktor, zerkając podejrzliwie raz na mnie, raz na Egona. – Ale chyba nie myślicie, panowie, że mógłbym mieć z tym coś wspólnego?
– Ależ nie, skąd… – mruknął Egon. – Gdzież byśmy śmieli…
Nagle poderwał się gwałtownie z miejsca i wycelował palcem prosto między oczy Elemengele’a.
– Dlaczego więc twoja aura wskazuje na coś innego, ty zwyrodniały pomiocie mocy nieczystych?! Mówi ci coś wyraz „Cipakabra”?!
Źrenice doktora rozszerzyły się. Nim zdążyliśmy choćby wziąć wdech, Elemengele wydobył z kieszeni pilota. Z uśmiechem satysfakcji na gębie wdusił czerwony guzik i nagle podłoga pod naszymi stopami rozstąpiła się. Z wrzaskiem runęliśmy w dół.
Lądowanie na betonowej posadzce nie należało do najmiększych. Na szczęście ani mnie, ani Egonowi nic się nie stało. Znajdowaliśmy się teraz w zasnutej półmrokiem komnacie, pozbawionej okien i drzwi. Do naszych uszu dobiegł znajomy rechot, złowieszczo odbijający się od żelaznych ścian.
W górze, na blaszanym balkoniku, jakieś dziesięć metrów nad podłogą, siedział doktor Elemengele, w towarzystwie wariata, którego spotkaliśmy po drodze do laboratorium.
– Przeklęci! Ha! Ha! Ha! Przeklęci! – wrzeszczał brodacz. – Cipakabra was dopadnie! Przeklęci!
– Dlaczego to robisz? – zapytał Egon teatralnym głosem. – Czyż Orlowsky nie przygarnął pod swe skrzydła twej skalanej duszy? Czyż nie finansował twych badań?
– Zamilcz, Scheisswurst! – Przerwał detektywowi Elemengele. – Wiesz jakie to uczucie, kiedy jest się jedynie klonem sławnego na cały świat naukowca? Marną podróbką geniusza, stworzoną jedynie po to, by zaspokoić potrzeby prostego biznesmena? Mój pierwowzór, doktor Mengele, wsławił się swoimi eksperymentami i ja też dokonam podobnego czynu! Z pomocą Cipakabry wyczyszczę Ziemię ze śmiecia, jakim jest czarna rasa, a ludzie będą o mnie mówić po kres czasów! A teraz, jeśli pozwolisz, popatrzę, jak zdychacie pożarci przez moje dziecko!